sobota, 12 listopada 2011

12. Pamiętnik licealisty

-Uruha?
-A co, nie widać?
-Co ty tu robisz?
-Akurat twój współlokator wychodził i mnie wpuścił, kazał ci przekazać, że będzie za godzinę i masz się nigdzie nie ruszać bez niego. To tak na marginesie.
-A co cię właściwie sprowadza? Bo chyba nie powiadomienie mnie o tym, że Arisa sobie poszedł i zostawił mnie na pastwę losu?
-W sumie to nie. Słyszałem jak grasz i chciałem... ci powiedzieć, że to było piękne.
-Dzięki.- mimo wszystko zarumieniłem się na usłyszane słowa -  A może miałbyś ochotę na jakiś duet w naszym wykonaniu?
-Ja? Z tobą? Naprawdę? Um... To znaczy, jasne.
I znów ta sama maska obojętności. Ja cię jeszcze złamię. Pożegnawszy się chłopak wyszedł z pokoju zostawiając jakąś teczkę. Zajrzałem do środka by zobaczyć czy nie ma tam czegoś ważnego, a moim oczom ukazał się plik nut do koncertu Mozarta i utworu Czajkowskiego, który ostatnio grałem. Nie przejmując się swoją nagością wybiegłem z pokoju za kolegą krzycząc żeby poczekał. Niestety nie dane było mi go dogonić, ponieważ jak to zawsze ja, muszę na kogoś wpaść. Jak dobrze, że nie miałem tylko bielizny na sobie, która była opatulana przez szlafrok. Nie upadłem, ale wpadłem w czyjeś ramiona, które ciasno mnie trzymały. Podniosłem lekko głowę do góry by ujrzeć kto został tym razem szczęściarzem i prawie się zachłysnąłem powietrzem. "No tak, jak zawsze muszę mieć pecha."
-Hmmm... Co my tu mamy? Znowu Artie znalazłeś się w moich objęciach. Ale zaraz, czemu ty prawie nagi latasz po korytarzach internatu? Czyżby Arisa zostawił cię niezaspokojonego, czy może twój kochanek uciekł obawiając się tego, co zaraz się zacznie?
-To znaczy? Mógłbyś sprecyzować? - wolałem zatrzymać zimną krew i nie mięknąć przed tym dupkiem, jeszcze by to wykorzystał. Postaliśmy jeszcze chwilę w milczeniu nim postanowiłem się w końcu ocucić i kopnąłem go z całej siły w krocze. Zboczeniec pieprzony, no! Kiedy tylko mnie wypuścił ze swoich objęć skorzystałem z okazji i od razu pobiegłem do swojego pokoju zamykając się w nim od środka. Nie zwracałem uwagi na ludzi, których potrącałem uciekając i o dziwo na nikogo jakoś tak specjalnie nie wpadłem. Brawo, kurwa, dla mnie! Po wpadnięciu do pokoju i zamknięciu drzwi na klucz wskoczyłem pod pierzynę i owinąłem się nią szczelnie. Posiedziałem tak chwilę, aż nagle do moich uszu dotarło głośnie walenie w drzwi i szarpanie za klamkę. Przestraszyłem się, aż podskoczyłem na łóżku i wtuliłem twarz w poduszkę próbując nie płakać. No co się dzieję z tymi ludźmi? Dlaczego nie dadzą mi spokoju? Czemu muszą się na mnie zawsze wyżywać? A jednak, rozryczałem się już po chwili. Nawet nie myślałem już o Nicolasie próbującym się dostać do mojego pokoju. Nie miałem już siły na nic. Nagle spostrzegłem, że walenie do drzwi ucichło, a w oddali słychać czyjeś kroki.
-Mniejsza z tym. Cholera... Spotkamy się później Lee. - usłyszałem tylko cichy pomruk niezadowolenia i coraz to nasilające się kroki. Ktoś zapukał do drzwi i lekko szarpnął klamkę. Chwila ciszy. Znów pukanie. Czy to może znowu...
-Arthur? Jesteś tam? - Uff... Kamień z serca mi spadł. Podszedłem niezrażony swoim własnym wyglądem i otworzyłem drzwi Arisie. Wróciłem na łóżko ponownie wtulając się w poduszkę. Usiadł obok mnie. Czemu to wiem? Materac się ugiął pod jego ciężarem. Położył mi rękę na głowię i zaczął głaskać. Miło jest wiedzieć, że ktoś się jednak o ciebie martwi. Przyjaciel. Siedział tak ze mną długo, póki nie zasnąłem.
Otworzyłem oczy i podniosłem się do siadu. Spojrzałem na zegarek i ... Aaaaaaaaa! Co to do cholery ma być?! Jest trzecia w nocy, a ja siedzę w łóżku kompletnie przebrany. No pięknie. Przez wczorajszy dzień nawet nie odrobiłem lekcji i się nie pouczyłem. Zapomniałem. Ale zaraz, czemu jestem przebrany. O ile dobrze pamiętam to usnąłem w ubraniach... Arisa. No tak. Później mu podziękuję.
Wstałem i skierowałem się do łazienki, wyciągając po drodze rzeczy z komody wraz z nową bielizną. Jak się spało dziesięć godzin to kiedyś trzeba się pouczyć, a nawet nie pamiętam z czego było zadane. A niech to szlag! Zamknąłem po cichu drzwi i podszedłem do wanny. Odkręciłem kurek z ciepłą wodą i pozwoliłem jej spływać. Nalałem również płynu do kąpieli o zapachu lawendy. Uwielbiam go. Rozebrałem się z za dużej koszuli, która się okazała nie być moją własną i kanarkowych bokserek, które też nie są moje. A ja się zastanawiałem dlaczego wszystko tak na mnie wisi. Rozczesałem włosy i splotłem je w gruby warkocz upinając na czubku głowy. Zakręciłem kurek i wszedłem do wanny. Gorąca woda delikatnie parzyła moje ciało, a zapach płynu dodawał ukojenia moim nozdrzom. Przesiedziałem tak kilka minut. Gdy ciecz zaczynała stygnąć, nalałem na gąbkę żurawinowego żelu pod prysznic i umyłem się cały. Opłukałem ciało i wyszedłem z wanny. Umoczyłem sobie trochę końcówkę warkocza, która łaskotała mnie leciutko po nagich pośladkach. Nałożyłem szlafrok i stanąłem przed lustrem. Spojrzałem w swoje odbicie. Zastanawiałem się, co takiego we mnie jest? Czego chce ode mnie Nicolas... Dokładnie się wytarłem, umyłem zęby i wysuszyłem ręcznikiem włosy, by czasem nie zbudzić współlokatora gdybym miał włączyć suszarkę. Założyłem na siebie turkusowe bokserki i czarne skarpetki. Jeszcze raz spojrzałem w swoje odbicie. Usłyszałem ciche szuranie w pokoju. Zdziwiłem się. Arisa powinien jeszcze spać. Nałożyłem szybko czarny podkoszulek i tego samego koloru spodnie. Przejrzałem się jeszcze raz. Uśmiechnąłem się do siebie prawie niezauważalnie i wyszedłem z pomieszczenia. Tak jak myślałem. Chłopak już nie spał. Tylko dlaczego?
-Już nie śpisz? Która godzina?
-Eee... piąta trzydzieści rano. Co ty tak wcześnie robisz?
-Wstałem, bo muszę się jeszcze pouczyć na dzisiaj i odrobić kilka zadań, a nie mogłem spać.
Chwila ciszy. Patrzyliśmy na siebie nieodgadnionym wzrokiem, po czym westchnąłem i powiedziałem:
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Dobra, to ja już idę do łazienki jeśli pozwolisz.
-Jasne, wchodź.
-A tak propo. Ładnie wyglądasz, zwłaszcza z tym warkoczem.
Spuściłem głowę rumieniąc się. Chciałem coś powiedzieć, lecz ubiegł mnie odgłos trzaskających drzwi do łazienki i szum wody prysznica. Pościeliłem łóżko i wyciągnąłem potrzebne mi książki. Ułożyłem się wygodnie na posłaniu i otworzyłem pierwszy podręcznik. Japoński. Nawet nie zdążyłem przeczytać pierwszego zdania gdy nagle rozbrzmiał mój telefon dźwiękami gitary elektrycznej. Wziąłem komórkę do ręki i spojrzałem na wyświetlacz. Mama. Przecież jest dopiero szósta rano. Co mogło się stać? No nic, zobaczymy. I odebrałem.
-Halo? Cześć mamo. Nie, nie obudziłaś mnie. Tak. Wszystko w porządku? Stało się coś? Oczywiście. Co? A nie mogę...? Dobrze. Do zobaczenia później. Pa.
Rozłączyłem się. Zamknąłem książkę, odłożyłem ją na bok. Zebrało mi się na płacz. Jak to możliwe? Dlaczego? Ja nie chcę. Podkuliłem nogi, a głowę schowałem pomiędzy kolanami. Cichutko szlochałem. Drzwi do łazienki otworzyły się, a w nich stanął Arisa z ręcznikiem na głowie.
-Słyszałem jak z kimś rozmawiałeś. Czy się... Artie? Dlaczego płaczesz?
Podszedł i usiadł obok, przygarniając mnie do siebie ramieniem. Od razu wtuliłem się w niego. Delikatnie głaskał mnie pogłowie i uspokajał. Gdy to poskutkowało, a ja przestałem szlochać, ujął mój podbródek i podniósł głowę tak, aby móc spojrzeć mi w oczy.
-A teraz powiedz mi co się stało koch... Artie.
-Dz...dzwoniła do mnie mama i ja, ja się wyprowadzam.
-Kiedy? Gdzie? No chyba nie teraz w środku roku szkolnego? Powiedz, że to nie prawda.
Nie odpowiedziałem nic. Ponownie się w niego wtuliłem i rozryczałem na dobre. Nie chcę opuszczać Japonii. Nie chcę porzucać szkoły. Nie chcę zostawiać przyjaciół. Nie chcę rozstawać się z Arisą.
-Hej, no już spokojnie malutki. Kiedy i gdzie jedziesz?
-Dzisiaj, do Londynu, po południu. - wychrypiałem z twarzą w jego ramionach.
Już nikt nic nie powiedział. Blondyn obiecał, że zostanie ze mną do wyjazdu, pomoże mi się spakować i dotrzyma mi towarzystwa. Chociaż tyle mógł zrobić. Było ledwo kilka minut po siódmej. Razem z blondynem postanowiliśmy iść już na śniadanie, a przy okazji pożegnam się z przyjaciółmi.Wyszliśmy z pokoju. Było mi smutno, ale co się dziwić. Po ponad dziesięciu latach mieszkania w tym kraju nagle mam go opuścić, tym bardziej ludzi poznanych tutaj.
Przeszliśmy przez korytarz. Kurczowo trzymałem się jego ramienia. Stanęliśmy przed drzwiami prowadzącymi do stołówki. Blondyn spojrzał się na mnie i uśmiechnął pocieszająca. Złapał mnie za dłoń splatając nasze palce. Odwzajemniłem lekko uśmiech i popchnąłem drzwi. Wszyscy już czekali przy stoliku, gdzie zawsze jemy. Podeszliśmy i usiedliśmy na miejscach. Spojrzałem po twarzach wszystkich i otworzyłem usta, lecz zamiast cokolwiek powiedzieć z oczu poleciały mi słone krople, błądząc po policzkach. Przyjaciele z wymalowanym szokiem spojrzeli na mnie. Arisa przysunął się bliżej, chwycił mnie ręką pod nogami i przeniósł do siebie na kolana. Od razu złapałem za jego koszulkę i przytuliłem do piersi chłopaka. Czułem na sobie spojrzenia innych osób, nie tylko zgromadzonych przy stoliku, ale i na całej sali. Uświadomiłem sobie, że jednak w końcu muszę powiedzieć jakże cudowną nowinę znajomym. Podniosłem wzrok i napotkałem zatroskane, pełne czułości i ... miłości oczy? Czy to możliwe, żeby się tak na mnie patrzył? Poczułem na swoim ciele silnie obejmujące mnie ramiona. Westchnąłem i odwróciłem się do reszty, nadal siedząc na kolanach Arisy. Dłonie położyłem na blacie i rozglądnąłem się po twarzach przyjaciół. Westchnąłem jeszcze raz zanim powiedziałem:
-Wyprowadzam się. - nic, zero reakcji - Dzisiaj. Wyjeżdżam do Londynu i nie wiem na jak długo. Być może już na stałe. - poczułem na nowo wzbierające się w moich oczach łzy. Arisa to chyba zauważył, bo ciaśniej przywarł do moich pleców. Byłem mu za to wdzięczny, bo nie wiem czy bez niego dałbym teraz radę. Pierwszy zareagował Maresuke, jakby otrząsnął się ze stanu zamyślenia.
-Żartujesz. Żartujesz, prawda?
-Nie.
Katsumi, siedząca najbliżej mnie chwyciła moją dłoń dodając tym samym otuchy.
-To... No cóż, sama nie wiem co powiedzieć. Będziemy się odwiedzać, pisać. Na pewno kontakt nam się nie urwie. Nie może, jesteś naszym przyjacielem i ... - nie dokończyła. Nikt więcej się nie odezwał. Nie mieli odwagi? Ale co w takich momentach się mówi? Że wszystko będzie w porządku? Nie wiem i wcale nie gniewałem się na nich za to. Byłem nawet wdzięczny, że zachowywali się tak jakby nic się nie wydarzyło i nie miało później stać. Zjedliśmy śniadanie i razem z blondynem wróciliśmy do pokoju. Od razu usiadłem na łóżku ukrywając twarz w dłoniach. Nie płakałem, nie miałem już chyba czym. Od kiedy to ja się zrobiłem taki drażliwy? Przecież zawsze wszystko miałem tak na prawdę gdzieś. Nie przejmowałem się niczym, a tu proszę. Jeden "mały" wyjazd za granicę i już się rozklejam jak małe dziecko po stracie lodów.
- Arthur.
- Arisa, nie. To nie ma sensu.
-Co nie ma sensu?
-Użalanie się nade mną. To się stało i już się nie odstanie. Wyjeżdżam. Koniec, kropka.
-Daj mi skończyć. - i dopiero teraz podniosłem głowę. Stał na środku pokoju z wyciągniętą ręką w moim kierunku. Co ja mam zrobić? Wstałem i podszedłem wolnym krokiem w jego stronę. Chwyciłem jego dłoń i wtedy mnie przyciągnął. Przytulił. Tak po prostu. A ja aż się zapowietrzyłem i uśmiechnąłem.
-Wszystko będzie dobrze. - powiedział - Zobaczysz. Będziemy do siebie pisać i jeździć w odwiedziny. Tak jak powiedziała Katsumi. Damy radę.
Chciałbym w to wierzyć, ale mam trochę inną wizję. Wyjadę. Będę sam. Oczywiście, przez pierwsze tygodnie, może miesiące będziemy się ze sobą kontaktować, a potem co? Zapomnicie o mnie. Ten wasz cały zasrany kontakt nam się urwie, a przecież obiecaliście. Nawet nigdy do mnie nikt nie przyjedzie. Bo po co, niech sobie żyje tam, gdzie jest. Nic nam do tego. Zapomnicie.
-Tak. - a jednak przytaknąłem. Chciałem w to wierzyć. Mam nadzieję. Nadzieja matką głupich, ale i też umiera ostatnia czyż nie? Odkleiłem się od niego, chociaż tak na prawdę nie chciałem i usiadłem z powrotem na łóżku.
-To od czego zaczynamy? Idź do łazienki i weź wszystkie swoje rzeczy, a ja poszukam jakieś torby dla ciebie.
-A lekcje? Przecież musisz iść do szkoły.
-Wcale nie muszę i nie matkuj mi tu. Dzisiaj sobie wagaruję.
"Tak, jasne, a później będziesz mnie błagał żebym ci w czymś pomógł..". O czym ja myślę. Przecież tak naprawdę to już mnie tu nie ma. Myślami błądzę po Wielkiej Brytanii. Londyn. No nic. Trzeba się ruszyć z miejsca i łaskawie zacząć pakować.
Tak jak Arisa kazał, tak zrobiłem. Poczłapałem do łazienki i  w wielkim skupieniu przeglądałem całą zawartość szafek, wyjmując z nich wszystko to, co moje. Wróciłem do pokoju i rzuciłem rzeczy na biurko. Blondyn w tym czasie wyciągał spod łóżka największą walizkę z tych, które miałem. Podszedłem do szafy. Otworzyłem ją i zacząłem wyciągać z niej rzeczy. Jak dobrze, że zawsze wszystko układam w równą kostkę. Odebrawszy od przyjaciela ze spuszczoną głową torbę musnąłem palcami jego dłoń. Chyba niechcący. Wkładałem ubrania na oślep lustrując cały pokój wzrokiem żeby niczego nie zapomnieć. Jeszcze tylko buty, bielizna, kosmetyki... Książki i zeszyty chyba nie będą mi już potrzebne, ale na wszelki wypadek też je zabiorę. Spakowałem się. Do końca. Dwie walizki. Wszystko. Nawet wspomnienia. Już nic mojego tu nie zostało.
Podszedłem jeszcze tylko do szafki nocnej, która stała obok łóżka i wyciągnąłem z niej małego misia. Stałem tam przez dłuższą chwilę. Kilka słonych łez znów bezpowrotnie spłynęło po moim policzku. Wnet poczułem czyjeś ramiona silnie zaciskające się na moim ciele. Czyjś twardy i umięśniony tors przylegający do moich wiotkich pleców. Podbródek ułożony na moim trzęsącym się ramieniu. Ciepły oddech delikatnie łaskoczący moją szyję. Powoli odwróciłem się w stronę chłopaka. Spojrzałem w jego oczy. Tak pełne ciepła, troski i smutku. Nieudolnie wygramoliłem się z jego objęć i stanąłem naprzeciw. Wyciągnąłem ręce z misiem przed siebie.

-T-to dla c-ciebie. Że-żebyś n-nie z-zapom-mniał,ż-że mi c-coś ob-biecałeś... J-ja. Ja n-nie damt-tak ła-łatwo o s-sobie zapomnieć - wychlipiałem.
Arisa przyjął ode mnie pluszaka. Zrobiło mi się miło, a łzy momentalnie przestały lecieć. Taki drobny gest z mojej strony jemu też chyba odpowiadał. Pamiątka. Z każdą chwilą przestrzeń jaka nas dzieliła zmniejszała się coraz bardziej. Przełknąłem ślinę i czekałem na jego ruch. Nie minęło kilka sekund, a nasze klatki piersiowe stykały się delikatnie ze sobą. Uniosłem swój wzrok na oczy czysto błękitne.
-Nie zapomnę. - i tylko tyle wystarczyło, aby nogi pode mną się ugięły. Ten hipnotyzujący głos. Spojrzenie. Atmosfera panująca w pomieszczeniu i przestrzeń, którą dzieliliśmy. Podniósł dłoń i ujął mój podbródek unosząc go lekko. Schylił się. Czułem jego oddech na swoich wargach. Szybkie bicie serca. Przestałem pobierać powietrze i dalej czekałem. Schylił się i złożył na moich ustach prawie niezauważalny pocałunek. Chciał się wycofać, lecz ja mu na to nie pozwoliłem. Gdy się odsuwał złapałem go za koszulkę i przyciągnąłem do kolejnego pocałunku. Głębszego, długo oczekiwanego, namiętnego i pełnego czułości. Był zszokowany, tak samo jak ja, ale już nie próbował się odsunąć. Zarzuciłem ręce na jego kark i uchyliłem usta. Od razu skorzystał. Wsunął swój język pomiędzy moje wargi badając każdy zakamarek. Nie pozostawałem bierny. Poczułem jego dłonie na biodrach. Zaczął mnie cofać do tyłu. Przeszedłem kilka metrów i znalazłem się pod ścianą. Moje plecy stykały się z gładką powierzchnią. Nie przerywaliśmy. Gładziłem dłońmi jego plecy. Arisa zszedł z pocałunkami na moją szyję zdobiąc ją dodatkowo liźnięciami. Zatopiłem palce w blond włosach, przeczesując pasma i masując skórę głowy. Westchnąłem i powróciłem ustami do warg chłopaka. Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w oczy. Uśmiechnąłem się do przyjaciela, który to odwzajemnił i pozwolił abym się w niego wtulił.
-Nigdy nie mógłbym o tobie zapomnieć.
Wybiła godzina zero. Pożegnałem się z przyjaciółmi i już czas na mnie. Ostatni raz przemierzam korytarze szkolnego internatu, dziedziniec. Ostatni raz mijam tak znane mi budynki. Ostatni raz czuję specyficzny zapach towarzyszący mi przez wiele miesięcy.
Zima. No tak. Już jesień się kończy...
Krok w krok obok mnie szedł blondyn pomagając uporać się z bagażami i samym nastrojem, który mnie opanował. Chyba staje się pesymistą. Kiedy już wyjadę nic mnie nie będzie obchodzić. Myślami pozostanę w Japonii. Z przyjaciółmi. Z Arisą. Z moim ukochanym.
-O czym myślisz?
-Hm? Co? Mówiłeś coś?
-Tak. Pytałem się o czym myślisz?
Zakłopotałem się. Co miałem mu powiedzieć? No wiesz, myślę o tobie, jak to jest wspaniale i takie tam, tylko się zastanawiam nad tym czy mnie kochasz, bo ja ciebie tak. Albo, czy jak wyjadę nasze stosunki nie zmienią się na gorsze. Jak będę żył ze świadomością, że nie ma nikogo z najbliższych mi osób u mojego boku.
-O wyjeździe... Bo ja nie chcę wcale tam jechać. - no cóż, powiedziałem po części prawdę. - O, zobacz. Już jesteśmy na dziedzińcu. Rodzice czekają.
-Pomogę ci donieść te bagaże do samochodu żebyś się nie przedźwignął czasem.
-Dzięki.
Wymieniliśmy uśmiechy i spojrzenia drepcząc do pojazdu. Przywitałem się wraz z przyjacielem, z rodzicami. Odebrałem od blondyna walizki wkładając je do bagażnika. Poprosiłem mamę o chwilę czasu, możliwość ostatniego pożegnania. Zgodziła się, a co innego miałaby zrobić? Stanąłem naprzeciw blondyna i z całych sił wtuliłem się w niego próbując nie uronić żadnej z łez. Poczułem zaciskające się dłonie na moich plecach, które odwzajemniały uścisk. Odsunąłem się kawałek niezdarnie wykręcając z objęć, lecz nie dane było mi odejść zbyt daleko. Po zrobieniu raptem dwóch kroków Arisa złapał za mój nadgarstek, odwrócił w swoją stronę, przyciągnął bliżej i wpił się w moje usta. Łzy uleciały szybko choć już z taką samą prędkością nie chciały przestać lecieć. Rozchyliłem lekko wargi pozwalając na ostatni dany nam pocałunek. Delikatnie i czule muskał moje usta swoimi. Jeździł językiem po wewnętrznej stronie policzków i podniebienia. Przelewał w to całą swoją troskę i czułość oraz coś na kształt... miłości? Uśmiechnąłem się przez łzy i zacząłem żarliwie oddawać pocałunek. Nasz ostatni dany nam pocałunek.
"Kocham cię. Te słowa pozostaną na zawsze w mojej pamięci. Dziękuję, że zawsze ze mną byłeś. Zawsze i wszędzie."
Wsiadłem do samochodu z ostatnim spojrzeniem w jego stronę. Czułem jeszcze zapach jego ciała, dotyk dłoni i smak ust. Przez całą drogę nie odezwałem się ani jednym słowem. Rodzice oczywiście próbowali mnie zagadać, ale zbywałem ich krótkimi spojrzeniami mówiącymi same za siebie. Byłem zły na rodziców. Za co? Za to, że nie mogliby mnie tu zostawić. W kraju, którego potrzebuję z całego serca, bo w nim się znajduje wszystko co kocham.
Dojechaliśmy na lotnisko. Dalej nie miałem ochoty na konwersację z kimkolwiek. Zauważyłem, że ostatnimi czasy zrobiłem się strasznie flegmatyczny. Zostaliśmy odprawieni ,zajęliśmy swoje miejsca w samolocie i już po chwili ruszyliśmy.
Lot czas zacząć, czy nowe życie też?

1 komentarz:

  1. Czytając to miałam łzy w oczach, naprawdę fajne opowiadanie. Zaraz zabieram się do części drugiej. Pozdrawiam. Yuu

    OdpowiedzUsuń