sobota, 12 listopada 2011

14. Pamiętnik licealisty

Wszedłem powolnym krokiem do pomieszczenia i cicho parsknąłem śmiechem. Collin, gdy tylko to usłyszał odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się promiennie.
-Co cię tak śmieszy, co? - zapytał się. Nie no, jakby nie wiedział.
-No wiesz, po prostu do twarzy ci w... zaraz, zaraz. Czy ty masz coś pod tym fartuszkiem prócz koszuli?
-No wiesz co? Tak, mam. Mogę nawet odwrócić się do ciebie tyłem i ukazać ci swoje cudowne bokserki.
-Nie, nie. Wierzę na słowo. Mam pytanie, gdzie są moi rodzice?
-Ahm, no tak. Kazali cię przeprosić, ale mają jakieś ważne spotkanie na mieście do załatwienia w sprawie firmy czy coś. Siadaj do stołu, a zaraz ci podam śniadanie. Jak zjesz to podrzucę cię do szkoły.
Usiadłem do stołu tak jak mi kazał i czekałem na jego wytwór kulinarny. Pachniało rewelacyjnie i zapewne tak samo będzie wyglądało i smakowało. Już po chwili na talerz dostałem dwa tosty i omlet biszkoptowy. Nawet nie mieszkam z nim długo, bo co prawda znamy się nieoficjalnie długo, a oficjalnie od wczoraj, a on zna już mnie na wylot i wie co lubię najbardziej zjeść. Jeszcze tylko brakuje...
-Proszę, dżem żurawinowy i zielona herbata.
-Skąd wiedziałeś?
-W sumie to sam nie wiem. - odpowiedział i nim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze zajął miejsce tuż obok mnie i zaczął zajadać się swoją jajecznicą. Pewnie się zastanawiacie skąd ja go znam. Otóż, kilka lat temu kiedy jeszcze byłem mały. Miałem chyba pięć lat, rodzice wystawiali jak co roku uroczyste przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. Znaczy, był to obiad, ale tak już nawykłem go nazywać. Przyjęcie. Jak już wspomniałem byłem brzdącem uganiającym się za różnymi zabawami. Tak się złożyło, że na ten wystawny obiad został zaproszony najlepszy przyjaciel rodziny wraz z synem. Luke Yona, ojciec Collina. Nikt już nie pamięta, że cały czas ukrywałem się przed nim. Nie wychodziłem z pokoju, ale nasze spojrzenia w pewnym momencie się spotkały. On uśmiechnął się do mnie, a ja speszony uciekłem jak najdalej, czyli do swojego pokoju. Mimo namów ze strony rodziców do końca dnia nie wyszedłem z pokoju póki goście nie wyszli. Tak oto poznałem Collina. Ale on mnie nie pamięta. Żałosne. Doprawdy żałosne.
Wpatrywałem się w jakiś punkt przed sobą nie zaszczyciwszy spojrzeniem chłopaka obok. Ocknąłem się z przemyśleń i chwyciłem za herbatę, upiłem jej łyk po czym w obroty poszedł dżem. Żurawina, za nią pod każdą postacią oddam dosłownie wszystko. Posmarowałem nim grzanki i omlet. Zaraz wszystko zniknęło z talerza i skończyło w moim brzuchu. Uśmiechnąłem się sam do siebie i dopiłem herbatę. Zielona. Za nią tak samo mogę oddać wszystko. Chwyciłem za naczynia i pozmywałem po sobie. Odwróciłem się w stronę chłopaka po czym zapytałem:
-To co? Zbieramy się? - spojrzał to na mnie, to na zegarek i znów na moją osobę.
-Tak szybko? Lekcje podobno zaczynasz wraz z drugą godziną. Nie patrzyłeś na plan zajęć?
Zupełnie wyleciało mi z głowy. No tak, w sumie to po co skoro i tak jak na razie nie "należę" do społeczności szkolnej. Uderzyłem się z otwartej dłoni w twarz po czym zjechałem nią w dół, by z powrotem ją opuścić swobodnie wzdłuż ciała.
-Przepraszam, zapomniałem. Myślałem, że mam na ósmą...
-Okej, nie ma sprawy. Pozwól, że pójdę się przebrać. No chyba, że chcesz abym paradował w samych bokserkach na mieście?
-Eee. Tak, masz rację. Ubierz się, bo jeszcze spowodujesz jakiś wypadek na drodze. - łypnął na mnie groźnie - Nie to miałem na myśli. Dobra, idź, a ja w tym czasie pozmywam naczynia do końca.
I tyle go widziałem. No nie żebym miał coś do jego osoby. Oczywiście był przystojny, nawet bardzo, ale ja nie myślałem o nim w takich kategoriach. Nieważne, nie powinienem rozwodzić się na ten temat więcej. Ni stąd, ni zowąd w kuchni pojawił się ubrany w garnitur chłopak. Spojrzałem na niego, a on na mnie. Uśmiechnął się niepewnie w moją stronę i podszedł.
-Um. Przepraszam, jestem Ryo. Jest może Collin? Nie, głupie pytanie... Rozmawiałem z nim przed chwilą i kazał mi wejść do środka, jest u siebie prawda?
-Tak, ubiera się. - spojrzał na mnie zaskoczony, a może to ja powinienem mieć taki wyraz twarzy? - Zaraz zejdzie. Jestem Arthur.
Wyciągnąłem w jego stronę dłoń. Speszył się, lecz pewnie uścisnął moją dłoń. I co dalej? Nawet nie wiem co zrobić. Nie zabrałem się za zmywanie naczyń. Kurcze. Puść jego dłoń. Dlaczego nadal ją trzymasz? Zgłupiałeś do reszty człowieku? Gorzej z tobą? W końcu zabrałem rękę i stanąłem nieco dalej od gościa. Usłyszałem stukot obcasów o panele w przedpokoju i zaraz to pojawił się w kuchni Collin z szerokim uśmiechem na widok Ryo. Podszedł do niego i...? Pocałował go namiętnie? Nie, nie, nie. To nie może się dziać naprawdę. Hę? Pokręciłem głową i spojrzałem znów na chłopaków. Collin nadal uśmiechał się jak głupi, no cóż. Chyba niczego innego po nim spodziewać się nie można, natomiast Ryo miał uroczo zaróżowione policzki i lekko napuchnięte wargi. Ech, dlaczego zawsze muszę znaleźć się w jakieś dwuznacznej sytuacji. I jeszcze... Nie,nie. Arthur, nie masz prawa o tym myśleć. To już nie powróci. Sam kazał ci osobie zapomnieć. Czyż nie?
-Ekhm. - odchrząknąłem niemrawo kończąc tę sielankę i spojrzałem na swoich towarzyszy. Jacy oni by nie byli, to jednak towarzysze - Możemy już jechać?
-Jasne. Ryo słońce, zbieraj się.
Ubraliśmy tylko wierzchnie okrycia i wyszliśmy na straszny mróz. Nie dość, że było chyba z minus sto stopni to jeszcze śnieg zaczął sypać z całą swoją werwą. No cóż się dziwić. Już niedługo święta, a lepiej dla niech żeby były białe niżeli same mroźne. Ugh. Ledwo co doszedłem do samochodu, a już lepka maź wyciekająca z mojego nosa zaczęła zamarzać i robić lodową rzeźbę. Usiadłem z tyłu. Collin odpalił silnik i ruszyliśmy. Co prawda nie była to jakaś tam zawrotna szybkość, ale i tak jak na taką pogodę wolałbym dojechać cało do celu mojej podróży. Szkoła, ciekaw jestem do jakiej rodzice mnie zapisali. Bo chyba nie do mojej starej szkoły. O dziwo droga minęła mi bardzo szybko. Uśmiechnąłem się szeroko i jak tylko samochód stanął wyskoczyłem z niego krzycząc krótkie "cześć" na pożegnanie w stronę chłopaków. Biegłem przez dziedziniec szkoły i jak się nie poślizgnąłem, jak nie przejechałem kilka dobrych metrów na lodzie to w końcu wylądowałem twardo na pośladkach. A co najgorsze? Na widoku wszystkich przechodzących obok. Normalnie wstyd. Już na nic nie mam ochoty, przeszło mi. Spojrzałem przed siebie. Pewnie się dziwicie dlaczego wróciłem do swojej starej szkoły skoro przed wyjazdem do Japonii chodziłem do czegoś w rodzaju szkoły podstawowej, czy gimnazjum najprościej tłumacząc. Właśnie kilka lat temu postanowiono przenieść szkołę średnią do tego budynku, a klasy młodsze oddać pod opiekę pobliskiej Junior School. Wiem, trochę zagmatwane.  Sam mało z tego co rozumiem, ale przynajmniej cieszę się z tego powodu, iż się nie zgubię szukając sali, do której miałbym się teraz udać i...
-Wstawaj, bo się przeziębisz, no? Słyszysz co do ciebie mówię?
Lekko oszołomiony zwróciłem swoją twarz w stronę głosu. Nade mną stała cała czerwona, pewnie ze złości, różowo włosa dziewczyna. Uśmiechnąłem się do niej krzywo i zaraz wstałem. Poprawiłem kaptur na swojej głowie i ukłoniłem się lekko.
-Przepraszam. Jestem Arthur.
-Karen.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Nadal patrzyła na mnie ciskając piorunami z oczu. No cóż, kobiet to ja nigdy nie zrozumiem, ale wobec nich trzeba być dżentelmenem. Spojrzała na mnie wzrokiem, że aż ciarki po plecach mi przeszły.
-Nic sobie czasem nie zrobiłeś? - zapytała po chwili wciąż uporczywie się we mnie wgapiając.
-Raczej nie, wszystko w porządku. - uśmiechnąłem się jeszcze raz i poprawiłem torbę na ramieniu oraz kaptur na głowie. Karen złapała mnie pod rękę i pociągnęła w stronę szkoły. Trochę to było dziwne, ale poddałem jej się bez mniejszego zająknięcia. Po jej wyrazie twarzy widać, że lepiej się dziewczynie nie narażać. Po wejściu do budynku szkoły swoje kroki, przy pomocy mojej obecnej opiekunki, skierowaliśmy do szatni gdzie zostawialiśmy swoje kurtki. Ściągnąłem swój płaszcz i oddałem do okienka, w zamian dostając numerek. Powoli odwróciłem się w stronę dziewczyny, przynajmniej tak mi się zdawało, a po chwili zderzyłem się z podłogą z nielekkim ciężarem na sobie. Usłyszałem tylko:
-Atrhuuuuuuuur!
BUM! I ja z "czymś" na podłodze. Jęknąłem cicho i wygramoliłem się spod ... . No właśnie, spod czego?

***

Białowłosy chłopak szedł korytarzem szkoły. Już dawno było po dzwonku, już dawno zaczął się jego trening, ale on miał teraz co innego na głowie. Powoli zbliżał się do wyjścia z budynku. Sprawdził jeszcze raz, czy wszystko ze sobą zabrał. Opatulił się szczelniej wełnianym szalikiem i otworzył drzwi. Oślepiło go rażące światło słońca odbijające się od białego puchu śnieżnego. Uśmiechnął się do siebie mrużąc oczy. Wyciągnął z kieszeni telefon pisząc szybko wiadomość tekstową. "Toru, przepraszam ale nie mogę być na treningu. Muszę jechać na lotnisko. Wynagrodzę ci wszystko jak wrócę. Do zobaczenia". Schował komórkę do kieszeni kierując swe kroki do czekającej na niego taksówki. Wsiadł do niej witając się z kierowcą.
-Dzień dobry, na lotnisko poproszę.
Taksówkarz skinął tylko głową na znak, że zrozumiał i ruszył.

***

-Hej, wszystko w porządku?
-Tak, tak. Pomóż mi tylko wstać.
Chwyciłem za ręce wyciągnięte do mnie i podniosłem się przy pomocy mojego oprawcy. Spojrzałem na niego.
-Andy?!
-Arthur! To naprawdę ty? Nic się nie zmieniłeś. Przecież jesteś, znaczy miałeś być w Japonii.
-No tak jakoś się porobiło i wróciłem, ale jak to się stało, że ty tutaj?
-Nie wiem, przeznaczenie?
I tak oto rudowłosy rzucił mi się na szyję. Aż wstyd się przyznać, ale zapomniałem na chwilę o dziewczynie. Ta stała tylko obok i patrzyła się z dziwnym grymasem na twarzy na naszą przytulającą się dwójkę. Po chwili oderwałem się od ciepłych rąk przyjaciela i uśmiechnąłem się w jego kierunku. Karen podeszła do nas, położyła mi rękę na ramieniu i po chwili do moich uszu doszedł pisk:
-Japonia?! Naprawdę tam mieszkałeś? Jak tam jest? Zapewne kawaii! Jejkuś,opowiadaj.
Wytrzeszczyłem oczy i zaniemówiłem. Andy chwycił mnie pod ramię i pociągnął w swoją stronę. Rzucił dziewczynie krótkie " cześć " i kazał podążać za sobą. Zostałem niemało zaskoczony zachowaniem dziewczyny, ale sam kiedyś nie byłem lepszy na wieść, że ktoś był na wyspie lub tam mieszka.
-Arthur. - z rozmyślań wyrwał mnie głos chłopaka - Właściwie, do której klasy będziesz teraz chodził?
-Poczekaj. - zająłem się szukaniem karteczki z zapiskami mojej rodzicielki.- Już, aaa....? Mam! Chodzę od dzisiaj do drugiej "e".
-Łał, klasa geniuszów. No cóż, niestety nie będziemy razem w klasie, bo ja jestem w "d", ale zapewne będziemy się widzieli co przerwę, hm?
-No jasne, że tak. A ten, ktoś jeszcze ze starych lat tutaj chodzi?
-Nie wiem czy pamiętasz, ale Sandra, obecnie moja dziewczyna...
-Gratulacje. - i już humor mi się popsuł. Ciekaw jestem co robią moi przyjaciele, co robi Arisa. - Ktoś jeszcze?
-Kai i Alfred. Niestety z żadnym z nas w klasie nie będziesz, ani nawet z Sandrą, bo jesteśmy porozrzucani po profilach, ale mam pomysł. Spotkajmy się na lunch'u. Co ty na to?
-Dla mnie jak najbardziej. Dobra, ja spadam. Zobaczymy się później, do zobaczenia.
I tak się rozdzieliliśmy zmierzając w zupełnie przeciwne strony. Po chwili słychać było dźwięk dzwonka szkolnego. Czas na odszukanie klasy. Spojrzałem jeszcze raz na kartkę i zacząłem się rozglądać za poszukiwanym pokojem lekcyjnym.

***

-Maresuke! Gdzież u diabła się podziałeś?
Atsutane chodził po całym dziedzińcu internatu w poszukiwaniu przyjaciela. Opatulił się bardziej płaszczem, gdyż zimno doskwierało mu już od dłuższego czasu.
-No wyłaź durniu, bo zamarznę. Wiem, że gdzieś tu jesteś, więc z łaski swojej nie rób ze mnie idio... . Maresuke?
Podszedł bliżej by nie zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Przyglądał się przez dłuższą chwilę chłopakowi siedzącemu na kupce śniegu pod drzewem, po czym podszedł do niego i ukucnął przed nim. Dłonie chłopaka nieprzyodziane w rękawiczki robiły się coraz bardziej sine. Zielonowłosy zobaczywszy to chwycił chłopaka za poły kurtki i szybkim tempem znalazł się z nim w internacie. Maresuke jakby wyrwany z amoku zerknął na przyjaciela, który ściągał z niego okrycie wierzchnie.
-Atsu?
-Czyś ty oszalał?! Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczał na niego. Łzy coraz bardziej zbierały się w jego oczach, w końcu nie wytrzymał i wybuchnął wielkim płaczem wtulając się w ciało chłopaka. - A ja ciebie szu-szukałem. -wychlipiał.
-Ej. Nie płacz już, nic mi nie jest. - wyszeptał i objął ramionami ciało wstrząśnięte spazmami płaczu. Chwycił podbródek chłopaka i scałował łzy płynące po policzkach. Uśmiechnął się do niego pokrzepiająco i przytulił ponownie.

***

No nic. To wchodzę.
-Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie.
-Dzień dobry, a ty jesteś?
-Arthur Lee, nowy uczeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz