sobota, 12 listopada 2011

17. Pamiętnik licealisty

Powoli otworzyłem oczy. Głowa mnie strasznie bolała i nie mogłem się ruszyć ani o centymetr. Powieki strasznie ciążyły. Jeszcze trochę i uda mi się je w końcu otworzyć.
-Panie doktorze, chyba pacjent się budzi! - jakaś kobieta dosłownie wydarła się nad moim uchem. Ała, przestańcie krzyczeć. Głowa mnie boli! Kolejne głosy, kolejne osoby. Gwar, za duży hałas. Ktoś dotyka moich powiek, unosi jedną z nich do góry. Nic nie mogę zobaczyć. Nagły blask mnie oślepia i jak najszybciej chcę zamknąć oczy.
-Proszę zasłonić okno! Natychmiast! - Znowu dotyk i uniesienie moich powiek. Już znacznie lepiej, przynajmniej nie razi mnie światło. Ale zaraz, właściwie to gdzie ja jestem i co ja tu robię?
-Doktorze, jest reakcja źrenic na światło. Pacjent ma stały puls.
-Proszę zmienić kroplówkę i podać kolejne środki przeciwbólowe. Nie chcemy, by chłopca nękał ból.
-Dobrze. Już się robi.
Próbuję coś powiedzieć, nie mogę. Mam sucho w gardle. Nadal nie mogę się poruszyć. Czuję się jednocześnie jak z waty i ołowiu. Nie mam na nic siły. Dotyk nasączonej wodą chusteczką na moich wargach. Łapczywie piję podany płyn, by chociaż odrobinę nawilżyć gardło. Dłoń leniwie głaszcząca mnie po głowie. Nawet nie mam siły uchylić powiek. Zacisnąłem jedynie pięści na pościeli.
-Arisa... -wychrypiałem. Jaką ja mam straszliwą ochotę, żeby teraz był tu przy mnie. Potrzebuję go, zwłaszcza, że nie wiem co się ze mną dzieje. Mimo wszystko, ja nie chcę tu być. Chcę do Arisy, chcę go przytulić i poczuć. Jego zapach i ramiona mnie otulające. - Arisa. - powtórzyłem ostatni raz i ogarnęła mnie ciemność. Nim zasnąłem, czułem ciągły dotyk na moim czole i dłoni, jakby ktoś splatał moje i swoje palce ze sobą.

***

Blondyn wraz z przyjaciółmi czekał na odprawę. Siedzieli w ciszy nie wiedząc co powiedzieć. Co chwila, któryś z nich próbował zagłuszyć ciszę, lecz na darmo. Chłopak poczuł wibracje w kieszeni spodni, a potem usłyszał melodię telefonu. Wyciągnął pospiesznie komórkę "Zastrzeżony?" i odebrał:
-Tak, słucham?- powiedział w swoim ojczystym języku. Bardzo długą chwilę trwała cisza po drugiej stronie.
=Dzień dobry, czy mówi pan po angielsku?
-Tak, oczywiście. Co się stało?
=Otóż, był wypadek. Zaraz po rodzicach był pan oznaczony jako jedyna osoba, którą należy powiadomić. Państwo Lee nie przeżyli, a ich syn jest w ciężkim stanie. Słucha mnie pan?
-Tak. Proszę mówić dalej. - "Nie, to  nie mogło się stać Arthurowi. Dlaczego zawsze jemu?" - W jakim szpitalu on się znajduje?
=Świętej Teresy w Londynie. Czy mógłby pan przybyć?
-Tak, oczywiście. Właśnie mam lot i niedługo wsiadam do samolotu. Ale czy wszystko z nim w porządku?
=Proszę się nie martwić na zapas. Jest w ciężkim, ale stabilnym stanie. Przeżyje.
-Dobrze. Dziękuję i do widzenia.
=Proszę być jak najszybciej. Do widzenia.
Wszyscy w skupieniu przysłuchiwali się rozmowie prowadzonej przez Arisę. Blondyn schował telefon z powrotem do kieszeni i westchnął. Zastanawiał się jak ma to wszystko przekazać znajomym. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, a w oczach zbierały łzy. Zobaczywszy w jakim stanie po rozmowie jest chłopak, Kiyo od razu do niego podszedł i przytulił. Nic więcej nie było potrzebne żeby słone krople naznaczyły sobie ścieżkę po policzkach. Arisa przez załzawione oczy popatrzył najpierw na przyjaciela przy nim, zaraz potem na całą resztę nie wyswobadzając się z uścisku.
-Arthur miał wypadek. - zaczął nad wyraz spokojnie, choć tak naprawdę miał ochotę położyć się na ziemi i wyć z nieszczęścia jakie spotkało jego ukochanego. Jeszcze bardziej zapragnął znaleźć się przy nim i go wspierać. - Jego stan jest ciężki, ale stabilny. I... i jego rodzice... Został zupełnie sam.
Zwiesił głowę ponownie łkając. To było już za wiele dla niego. Nie dość, że ledwo co go odzyskał, to kolejne nieszczęście musiało na niego spaść. Tak naprawdę zostali mu tylko on i przyjaciele.
Nic nie mówiąc odprowadzili blondyna do samolotu, pożegnali się z nim życząc miłej podróży i przypomnieniu o powiadomieniu, jak już będzie na miejscu. Przygnębiony chłopak powoli wszedł do samolotu. Usiadł na swoim miejscu, założył słuchawki na uszy i momentalnie odciął się od reszty świata, chcąc jak najszybciej być przy ukochanym.

***

"Dookoła mnie kwitnące wiśnie, soczyście zielona trawa i czysto błękitne niebo. Owady wesoło brzęczą sprawiając, że coraz przyjemniej się czuję. Kolorowy motyl usiadł na równie barwnym kwiecie spijając powoli nektar. Ułożyłem się na naturalnym dywanie i spoglądałem na puchowe chmury, które leniwie przesuwały się po własnej drodze. Przymknąłem oczy napawając się zapachem roślin i nasłuchując odgłosów przyrody. Nie minęła długa chwila, a poczułem obok siebie ciepło. Nie otwierając oczu przesunąłem ręką w bok, by móc wyczuć co właściwie przy mnie leży. Nie zdążyłem, gdyż poczułem ciężar na swoim ciele. Powoli otworzyłem oczy widząc błękitne jak niebo tęczówki i złote, jak zboże skąpane w słońcu włosy. Uśmiechnąłem się do osobnika, który delikatnie głaskał mnie po bokach ciała odwzajemniając uniesienie kącików ust. Wychyliłem się do przodu i złączyłem nasze usta w leciutkim pocałunku, zwiewnym i prawie niewyczuwalnym. Cały czas patrząc w niebieskie oczy wodziłem nosem po jego całej twarzy. Napawałem się każdą możliwą chwilą, którą mogłem z nim dzielić. W tym momencie nie było mi nic więcej potrzebne do szczęścia."
Otworzyłem oczy i doznałem deja-vu. Ciążące powieki, ból głowy i suchość w ustach. Pomimo trudności powoli otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu na tyle, na ile pozwalał mi obecny stan. Metalowe łóżko, sterylnie biała pościel i ściany, mnóstwo kabelków podłączonych nie tyle co do sprzętów stojących zaraz obok, lecz do mnie. Na przeciwko umieszczone było okno przysłonięte żaluzjami, przez które wdzierało się przyjemne dzienne światło. Delikatne poruszenie na kołdrze przykuło moją uwagę, lecz nie mogłem się unieść, by cokolwiek więcej dostrzec. Spróbowałem poruszyć palcami prawej dłoni, lecz średnio mi się to udawało przez uścisk, w jakim się znajdowały. Blond czupryna podniosła się ku górze, a błękitne tęczówki spotkały się z moim, nieco zachmurzonym wzrokiem. Chłopak za chwilę mocniej ścisnął moją dłoń i uśmiechnął się szeroko. Przy jego pomocy usiadłem opierając się o wezgłowie i bez słowa mocno w niego wtuliłem. Poczułem jak na głowę skapuje mi coś kropelka po kropelce. Spojrzałem na niego ciepłym wzrokiem i scałowałem spierzchniętymi ustami słone łzy spływające po jego policzkach. Sięgnąłem palcami do jego twarzy i delikatnie go po niej pogładziłem. Nasze spojrzenia znowu się skrzyżowały. Ściągnąłem jego głowę do siebie i musnąłem wargi chłopaka swoimi. Moje ciało całe drżało ze szczęścia.
-Jezu, jak dobrze, że nic ci nie jest. Nawet nie masz pojęcia jak się martwiłem i tęskniłem za tobą. - kolejne łzy wydostawały się na zewnątrz, gdy blondyn odważył się odezwać. - Kochanie.
-Nn.- Suchość w gardle nie pozwalała mi nic więcej wydusić. Chłopak szybko się zreflektował wyplątując z moich objęć i podając szklankę napełnioną wodą. Chwyciłem za szkło i wypiłem od razu całość łapczywie. Odłożyłem naczynie, przetarłem usta rękawem piżamy i spojrzałem na ukochanego.
-Arisa, co się właściwie stało? Dlaczego jestem w szpitalu?
Chłopak siedział w ciszy uciekając wzrokiem po kątach i nie patrząc na mnie. Chwyciłem go za dłonie i zmusiłem, by spojrzał mi w oczy. Przełknął ślinę. Otwierał kilka razy usta chcąc coś powiedzieć. Czekałem cierpliwie, aż poukłada sobie w myślach treść przekazu. Ponownie spojrzał na mnie, ścisnął moje dłonie mocniej gładząc kciukami ich wnętrze.
-Miałeś wypadek w drodze z lotniska.
-A co z rodzicami? - zapytałem niepewnie. Wiedziałem, że chce mi coś jeszcze powiedzieć. - Kochanie?
-Zginęli na miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz