sobota, 12 listopada 2011

18. Pamiętnik licealisty

Minął miesiąc od tego strasznego wypadku. Arisa nie mógł być ze mną przez ten cały czas. W końcu musiał wyjechać i wrócić do szkoły, ale utrzymywaliśmy codzienny kontakt. Byłem mu bardzo w tym momencie za wszystko wdzięczny. Nie wiem co bym bez niego zrobił. Najprawdopodobniej nie byłoby mnie już na tym świecie. Na szczęście dzięki wsparciu najbliższych przyjaciół, blondyna i jego rodziców jakoś uporałem się ze wszystkimi sprawami dotyczącymi mojego pobytu w Londynie,szkoły i w końcu spadku po rodzicach. W tym również dużej firmy wydawniczej. Obecnie w wydawnictwie rządy sprawowała prawa ręka ojca, do czasu aż nie ukończę szkoły i nie będę w stanie sam je prowadzić. Dom rodzinny sprzedałem i zakupiłem nowocześnie urządzone, całkiem sporych rozmiarów mieszkanie w centrum miasta. Dzięki temu miałem wszędzie blisko. Szkoda było mi rozstawać się z miejscem mojego wczesnego dzieciństwa, ale nie miało sensu utrzymywać domu, mojego obecnego miejsca zamieszkania i niewielki domek w Japonii. Cały czas rozmyślam czy nie rzucić wszystkiego i nie wrócić do domu. Jednak nie mogę, muszę wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Leżałem na kanapie w salonie i przeglądałem różne strony internetowe w laptopie, znajdującym się na moich kolanach. Czułem się znudzony i wyczerpany. Miałem ochotę zasnąć, lecz było za wcześnie i czekałem na prywatnego nauczyciela, z którym miałem mieć dzisiaj pierwszą lekcję. Dochodziła umówiona godzina,  a ja coraz bardziej się nudziłem, ale jednocześnie bałem. Z braku lepszego zajęcia wyłączyłem komputer i poszedłem do kuchni. Tam zrobiłem ciepłą herbatę w dzbanku i nalałem jej do kubka. Wracając do salonu usłyszałem pukanie do drzwi. Wyjrzałem przez judasza i ujrzałem stalowe oczy ukryte za okularami i jasne włosy, okalające męską twarz. Delikatny uśmiech wpełzł na moje usta. "To pewnie ten nauczyciel, który miał do mnie przyjść." Otworzyłem drzwi i gestem zaprosiłem do środka.
-Dobry wieczór.
-Witam. Nazywam się Robert Stevens. - uścisnąłem jego wyciągniętą dłoń.
-Arthur Lee.Napije się pan może herbaty ciepłej?
-Tak, proszę.
Zaprowadziłem gościa do odpowiedniego pomieszczenia, podałem napój i zaczęliśmy rozmowę na szkolne tematy. Potem długo mówiliśmy o literaturze narodowej i zagranicznej. Jak się okazało, mamy wiele wspólnych zainteresowań, a nauka w tym przypadku dla obu stron jest czystą przyjemnością. Po trzech godzinach nauczyciel wyszedł z mieszkania, umawiając się ze mną na następny dzień. Chwilę po posprzątaniu po zajęciach od razu udałem się do łazienki, napuściłem do wanny gorącej wody i gdy ta już była pełna, zanurzyłem się po samą brodę. Oczy samoistnie opadały ze zmęczenia. Zamiast się myć po prostu leżałem i próbowałem poukładać rozbiegane myśli. Gdy woda stawała się chłodniejsza, nalałem na gąbkę żelu o zapachu cytrusowym i namydliłem się cały. Cały czysty i pachnący wyszedłem z wanny, opatuliłem się frotowym szlafrokiem. Wypuściłem wodę i wyszedłem do sypialni. Idąc do pokoju wstąpiłem po nową porcję gorącej herbaty i chwyciłem telefon. Na ekranie wyświetliło się pięć nieodebranych połączeń od Arisy. Usadowiłem się na łóżku i wybrałem numer do chłopaka. Odebrał po trzecim sygnale.
-Hej.
=Cześć skarbie. Coś się stało?
-Nie, dlaczego?
=Może mi się wydaję.  I jak po pierwszej lekcji?
-Zmęczony po prostu jestem. - westchnąłem. - W porządku. Właściwie było naprawdę sympatycznie. Jak się okazało facet ma podobne zainteresowania co do literatury jak ja i szybko nam zleciało.
=To kiedy następna?
-Jutro.
=Mam się czuć zazdrosny? Co tak szybko?
-No Arisa no, przecież jest nauczycielem. To tak, jak ja bym był zazdrosny o każdego nauczyciela, z którym ty masz do czynienia.
=Mam nadzieję ,że chociaż jest stary. - zaśmiał się pogodnie. Czy ja już wspominałem, że uwielbiam słyszeć kiedy blondyn się cieszy i śmieje?
-Nie. Jest męski i przystojny. Wydatne kości policzkowe, wąskie usta i duże oczy. Strasznie jasną karnację i włosy, więc myślę, że nie pochodzi z Wielkiej Brytanii, a coś koło Finlandii. A jak jest cudownie zbudowany... Mówię ci, marzenie.
=Arthur przestań, bo zaraz tam przylecę i cię zabiorę, albo będę siedział z tobą na lekcjach.
-To już zabrzmiało groźnie, ale nie masz się o co martwić. Ja chcę tylko ciebie.
=To przynajmniej tak mnie pocieszyłeś.
-Przepraszam cię, ale zadzwonię jutro. Jedyne o czym marzę to iść spać. Pozdrów resztę i rodziców.
=Jasne, śpij dobrze kochanie. Dobranoc.
-Dobranoc. Kocham cię.
Rozłączyłem się i odłożyłem komórkę na szafkę nocną przy łóżku. Wciągnąłem na siebie szybko piżamę zasłaniając przy okazji okna, z których miałem widok na panoramę miasta. W oddali majaczył diabelski młyn London Eye. Cudowny widok. Zgasiłem w mieszkaniu wszystkie światła, upewniłem się czy drzwi są na pewno zamknięte i wsunąłem zmęczone ciało pod pierzynę. Zasnąłem momentalnie.

***

Na sofie przed zapalonym kominkiem siedziała para chłopaków. Jasnowłosy oparł się głową o ramię obok siebie i bezdźwięcznie popijał gorące kakao. Patrząc na tlący się ogień otulił szczelniej kocem siebie i kochanka. Duża męska dłoń delikatnie głaskała go po głowie raz za razem drapiąc za uchem. Kiyo mruczał i łasił się do ręki.
-Toru... - jęknął cicho odkładając pusty już kubek na stolik. Chłopak zerknął na niego z pytającym spojrzeniem. - Martwię się o chłopaków.
-Ja też i nie tylko my. Ale trzeba być dobrej myśli.
-Wierzę, że dadzą sobie radę. Jednak zżera mnie od środka jakiś niepokój. - wtulił się mocniej w ciało ukochanego. Ze względu na późną porę dnia i zmęczenie spowodowane wysiłkiem psychicznym coraz bardziej zamykały się oczy jasnowłosego. Toru, widząc to wsunął jedną rękę pod kolana, a drugą przytrzymując jego plecy, uniósł go. Kiyo szczupłymi ramionami objął szyję chłopaka naznaczając ją co chwilę delikatnymi pocałunkami. Kiedy doszli do sypialni, nie kłopocząc się z przebieraniem, gdyż byli już w swoich prowizorycznych piżamach,starszy chłopak ułożył kochanka do łóżka nakrywając go kołdrą, gasząc światło i kładąc się obok niego. Kiyo przysunął się bliżej chłopaka, który objął go ciasno rękoma w pasie przyciągając jak najbliżej siebie. Po chwili spali jak małe dzieci, splątani w swoich objęciach.

***

Słońce delikatnie pieściło swoimi promieniami moją twarz. Przetarłem zaspane oczy, podniosłem się do siadu i wyciągnąłem ręce w przeciwnych kierunkach rozprostowując kości. Przycupnąłem na rogu łóżka rozwalając całą pościel wokół siebie. Cudowną ciszę panującą w mieszkaniu przerwał donośny dzwonek do drzwi wejściowych. W samych szortach i za dużej bluzie wyszedłem otworzyć drzwi osobie, która się do nich dobijała. Potargałem sobie jedynie mocniej włosy inie zerkając przez wizjer uchyliłem zatrząśnięte na zasuwkę z łańcuszkiem masywne drewno. Przetarłem jeszcze raz zaspane oczy i wyjrzałem przez szczelinę.
-Dobry, słucham... - patrzyłem na gościa trochę znudzonym wzrokiem. Czemu sam osobiście dziwić nie mogę, gdzie przed dosłowną chwilą wstałem. Osobnik stojący przede mną skłonił się nisko odpowiadając:
-Witam. Nazywam się Collin Yona i ...
-Proszę wejść.- przerwałem mu mało taktownie otwierając na oścież drzwi i wpuszczając do środka. Oczywiście wiedziałem kto to jest, ale czy mi się wydaje czy mam jakieś deja-vu? Zaproponowałem kawy, co mężczyzna przyjął z wielką chęcią. Zaparzyłem dla nas obu dwie mocne Cafe Americano i udałem się do salonu.
-Przepraszam za moje najście, zapewne niedawno pan wstał.
-Prawda, ale nic nie szkodzi. I nie zwracaj się proszę do mnie tak oficjalnie, po prostu Arthur. Więc, co cię do mnie sprowadza?
-Ach, tak. Zapomniałbym. - wyciągnął z teczki dosyć pokaźny plik papierów i położył go na stoliku. - Wyśmienitą kawę parzysz. - uśmiechnąłem się z powodu komplementu. Nie powiem, ale bardzo mi schlebia jak ktoś potrafi docenić takie umiejętności.
-Dzięki. Co to są za tomiszcza? - wskazałem kiwnięciem głowy na zalegające moją ławę kartki.
-No właśnie. To są dokumenty, z którymi powinieneś się zapoznać, niektóre z nich koniecznie podpisać i najlepiej by było, gdybyś to zrobił dzisiaj. Ewentualnie do wieczora, bo jest to naprawdę bardzo ważne. A ja mam cały dzień, więc jak chcesz mogę z tobą spędzić go spędzić i w razie czego pomóc, gdybyś czegoś nie wiedział.
Dosłownie wytrzeszczyłem na niego oczy. Że co proszę?! Wszyscy chyba powariowali. Plasnąłem się w twarz z otwartej dłoni, przejechałem po niej i teatralnie, a wręcz cierpiętniczo, westchnąłem. To będzie straszny dzień. Mruknąłem tylko ciche i bardzo wymowne "Spoko. Poczekaj chwilę tylko." i bardzo dramatycznie wyczołgałem się z pokoju. Za sobą usłyszałem cichy chichot, zapewne na moją jakże wyrafinowaną reakcję. Ale cóż, no co ja poradzę. Jak mus, to mus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz