sobota, 12 listopada 2011

19. Pamiętnik licealisty

-Mam nadzieję, że to już koniec na dzisiaj. Jestem wyczerpany. - oznajmiłem, odkładając już ostatni widoczny dla mojego wzroku i przeczytany plik dokumentów, którymi zalał mnie Collin. Zerknąłem w jego stronę i uśmiechnąłem się blado, na co równie identycznie odpowiedział. - No to co? Kawa? - zaproponowałem.
-Jeżeli można, to oczywiście.
Wstałem i poszedłem do kuchni nastawiając czajnik z wodą. Ustawiłem filiżanki, cukiernicę, łyżeczki i dzbanek na srebrnej tacy. Gdy schylałem się do szafki po kawę dosyć głośno zaburczało mi w brzuchu, na co się wystraszyłem i uniosłem lekko głowę, dzięki czemu uderzyłem się o wystający kant blatu. Skrzywiłem się i usiadłem na podłodze rozmasowując sobie bolące miejsce. Chwilę później do pomieszczenia wszedł Collin.
-Nic się nie stało?
-Nie. - wstałem z niemałą pomocą mężczyzny i rozprostowałem kości. - Nie jesteś czasem głodny, bo ja nawet bardzo?
-Ja...
-Dobra, zjesz. I tak wiem, że pewnie odmówisz.
-A jak właśnie nie odmówię, to co?
-To zajrzyj do lodówki, powyciągaj składniki i coś razem zrobimy? - do końca zaparzyłem kawę i wyciągnąłem dodatkowo kruche ciasteczka, dokładając je na tacę. Zaniosłem wszystko do salonu, ogarnąłem stół i poskładałem wszystkie dokumenty. Wróciłem do gościa kiedy do moich nozdrzy zaczął dochodzić przyjemny zapach włoskiego makaronu, bazylii i sosu carbonara. Zaszedłem Collina od tyłu i zajrzałem mu przez ramię, żeby spojrzeć, co dokładnie gotuje. Nasze twarze dzieliły minimalne odległości. Ogarnęło mną nagłe zmieszanie i szybko się odsunąłem.
-To co takiego "gotujemy"?
-Makaron z sosem.
-Mmmm. Ładnie pachnie.
-A zobaczysz jak będzie smakowało. Nie żebym się w jakikolwiek sposób chwalił swoimi umiejętnościami kulinarnymi. - zabłysnął białą klawiaturą odwracając się lekko w moją stronę. Odwzajemniłem uśmiech i wyciągnąłem talerze razem ze sztućcami. Wskoczyłem na blat i czekając na posiłek zacząłem machać leciutko nogą, drugą podciągając pod brodę i opierając się o nią.
-Arthur?
-Tak? - spojrzałem w jego stronę.
-Jak się czujesz?
-Dobrze. Albo może właściwie to tak, jakby się straciło rodziców i w bardzo młodym wieku zostało sierotą.
-Domyślam się, że nie jest ci lekko.
-Nie jest. - oparłem czoło o kolano i zakryłem się włosami. Ramiona zaczęły mi nierównomiernie drgać. Chłopak widząc moją reakcję na rozmowę odstawił potrawę i podszedł do mnie, od razu przytulając.
-Przepraszam. Nie powinienem się jeszcze pytać, ale w końcu będziesz musiał z kimś porozmawiać. Prędzej czy później i tak to by nastąpiło.
-Yhm. Ja wiem, ale nie jest to łatwe mi o tym mówić. Jeszcze dodatkowo wszystko jest na mojej głowie. - załkałem cicho.
-Jestem tu i ci pomogę. Jak tylko będę potrafił. I zawsze możesz się do mnie zwrócić ze wszystkim. - pogłaskał mnie po głowie. - To teraz chodź zachwycać się moim makaronem z sosem.

"Rodzina siedząca przy świątecznej kolacji, śpiewająca wspólnie kolędy i spędzająca razem czas. Cudowne uczucie prawda? Wyobraź sobie, że przy stole jesteś ty. Ty sam, bo przy tobie nie ma nikogo. Nie jest ci smutno? Oczywiście, że jest. Jesteś uczuciowy, wrażliwy. Słaby i bezsilny. Nie możesz nic na to poradzić. Taki już twój nieszczęsny los. Użalasz się nad sobą każdego dnia. Wiesz, już niedługo święta. Zawsze je tak bardzo lubiłeś. Z kim je teraz spędzisz?"

Obudziłem się cały spocony. Spojrzałem na zegarek. Była zaledwie druga w nocy. Wygrzebałem się spod pierzyny i w samej koszulce i spodenkach wyszedłem na balkon cały pokryty śniegiem. Oparłem ręce o balustradę i spojrzałem w niebo. Całe zachmurzone, tak samo jak moje myśli. Już niedługo dwudziesty czwarty grudnia, święta, których nie mam z kim spędzić. Smutne, ale jednak prawdziwe.
Pokręciłem głową i wszedłem z powrotem do ciepłego mieszkania. Skierowałem się do kuchni po drodze mijając salon i śpiącego na kanapie mężczyznę. Pokręciłem głową. Uparł się, żebym nie został dzisiaj sam.Wyciągnąłem sok pomarańczowy z lodówki i usiadłem na podłodze opierając się o szafki kuchenne. Podumałem przez chwilę popijając napój prosto z kartonu i udałem się do łóżka. Odgarnąłem kołdrę na bok i spojrzałem jeszcze raz na zegarek, który tym razem wskazywał godzinę drugą osiemnaście. Czy tak długo stałem na balkonie czy siedziałem w kuchni? Nie wiem, straciłem rachubę. Opadłem plecami na miękkie posłanie i zamknąłem powieki, spod których ponownie zaczęły wydobywać się słone krople. Nie lubię płakać, ale to czasem podobno poprawia nastrój i pozwala spojrzeć na świat z innej perspektywy. Podobno. Mnie jakoś nigdy jeszcze nie pomogło dostatecznie, bym mógł jakoś inaczej funkcjonować. Ale czego ja oczekuję od płaczu? Zapomniałem się na chwilę i ogarnęła mną ciemność. Morfeusz chyba bardzo lubi ze mną przebywać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz