sobota, 12 listopada 2011

5. One shot. Tydzień i jeden dzień.

Masz osiem dni...
Do tej pory pamiętam te słowa, które wypowiedział mój przyjaciel. Tylko tyle dostałem czasu na dopracowanie projektu. Do jeszcze niedawna to zespół był dla mnie najważniejszy. To w ciągu zaledwie tych kilku dni poznałem ciebie. I to właśnie ty wywróciłeś moje życie do góry nogami, wnosząc w nie odrobinę szczęścia i barw.
Dzień naszego pierwszego spotkania pamiętam tak, jakby było to zaledwie wczoraj.
Dzień pierwszy...
Kiedy tylko usłyszałem od Tomka, że na dokończenie piosenki ze wszystkimi partiami dał mi nieco ponad tydzień ogarnęła mnie złość. Wypadłem z biura jak burza, i jak się okazało, szczęście i tym razem mi nie dopisało. Otwierając drzwi, zrobiłem to zbyt zamaszyście. Takim oto sposobem przez przypadek dosyć mocno kogoś potrąciłem. Gdy się spostrzegłem co narobiłem, leżałeś na chodniku z twarzą całą we krwi. Nie czekając ani chwili dłużej chwyciłem cię pod ramiona i zawiozłem do najbliższego szpitala. Na całe szczęście dla nas obu, nie było to nic poważnego. Nawet nie złamałem ci nosa. Na zadość uczynienie zaprosiłem cię na kawę, a ty o dziwo się zgodziłeś.
Dzień drugi...
Nazywałem siebie idiotą i przeklinałem w duchu. Moja kultura osobista przerosła wszelkie granice. Chociaż o tobie w tym momencie też nie mogłem niczego lepszego powiedzieć. I ty, i ja sobie nawzajem się nie przedstawiliśmy, ale jak się okazało nie miałem się czym martwić, bo ty również o tym myślałeś. Na nasze pierwsze spotkanie szykowałem się jak na randkę. Postanowiłem swoje zapędy tradycyjnie olać i postawić na żywioł. Na miejsce umówionego spotkania przyszedłem dużo przed czasem i po prostu czekałem. W końcu jednak się zjawiłeś. Wyglądałeś olśniewająco, wręcz promieniałeś mimo spuchniętego nosa. Uśmiechnąłem się do ciebie szeroko i zaprosiłem gestem dłoni do zajmowanego przeze mnie stolika. Podałem ci rękę, a ty ją delikatnie uścisnąłeś. Przedstawiłem ci się, aż w końcu nadeszła odpowiedź. Damian. Jak się okazało później, wcale nie byłeś aż tak bardzo młodszy ode mnie, chociaż na pewno dałbym ci  o wiele mniej lat, niż miałeś w rzeczywistości...
Dzień trzeci...
Po wczorajszym miło spędzonym wieczorze spotkaliśmy się znowu. Zabrałem cię na koncert do Filharmonii. Kiedy zobaczyłem cię w czarnym garniturze i koszuli, jedynie z wyróżniającym się grafitowym krawatem, po raz kolejny zaniemówiłem na twój widok. Nos też wyglądał o niebo lepiej niż wcześniej. Kiedy tylko orkiestra zaczęła grać wpatrywałeś się w nią zahipnotyzowany. Ja natomiast patrzyłem się cały wieczór na ciebie, nawet na sekundę nie spuszczając wzroku z twojego przystojnego profilu. Kilka razy nawet udało mi się musnąć przez"przypadek" palce twojej dłoni. Chyba tego nie wyczuwałeś. Nawet się cieszę, bo pewnie uznałbyś mnie za jakiegoś zboczeńca. Po koncercie odprowadziłem cię do domu, pod same drzwi. Dużo w drodze powrotnej rozmawialiśmy. Przy pożegnaniu chciałeś żebym wszedł do środka, ja jednak nie chciałem się narzucać i grzecznie odmówiłem.
Dzień czwarty...
Nad tekstem siedziałem cały dzień i nie mogłem nic wymyślić. W głowie siedziałeś mi tylko ty. W końcu nie wytrzymałem i chwyciłem komórkę, wybierając twój numer.Odezwałeś się po dwóch sygnałach głosem przepełnionym... tęsknotą? Rozmawialiśmy ze sobą naprawdę długo, aż nie stwierdziłem, że przyjdzie mi płacić bardzo duży rachunek za telefon. Wtedy wyszło szydło z worka. Odchrząknąłeś i zaproponowałeś mi spotkanie. Abyśmy mogli ze sobą dłużej porozmawiać. Nie chciałem wyciągać cię na śnieg i mróz, więc zaprosiłeś mnie do siebie. Tym razem przyjąłem propozycję z wielką chęcią. Kiedy tylko dotarłem na miejsce, ciepła herbata i świeżo upieczone przez ciebie ciasto już czekały na mnie. Miałeś wielki talent i dryg w kuchni. Potrafiłeś z niczego wyczarować coś. I to naprawdę coś niesamowitego. Wybiła północ, za oknami szalała burza śnieżna i za nic nie chciałeś mnie wypuścić od siebie z domu. Kazałeś mi zostać na noc. Zostałem.
Dzień piąty...
Obudziło mnie przyjemne łaskotanie w bok łydki i poruszenie zaraz obok na posłaniu. Zamiast się odsunąć, jeszcze bardziej wtuliłeś całym ciałem w mój bok i zamruczałeś. Wtedy to już nie miałem ochoty w ogóle wychodzić z tego łóżka, mieszkania i twojego życia. Tak mi się podobało najbardziej.
Dzień szósty...
Dostałem niezły opierdol od Tomka, za to, że jeszcze nic nie mam. Wyżaliłem ci się, a tymi postanowiłeś pomóc. O dziwo, z tobą pracowało mi się lepiej, niż samemu. Zamiast skupić się na pracy zajmowałem się tobą, a ty cały czas powtarzałeś: "Filip leniu, zrób coś wreszcie, a nie siedzisz i gapisz się jak cielę w malowane wrota!". Ale kilka godzin wspólnej pracy i cały kawałek skończyliśmy. Byłeś przy tym tak bardzo zadowolony. Cudownie wyglądałeś, taki radosny.
Dzień siódmy...
Poszedłeś zemną do reszty zespołu. Nawet nalegałeś żebym cię tam zabrał, więc w końcu skapitulowałem. Razem przedstawiliśmy nasz wspólny kawałek. Spodobał się chłopakom, tak jak i ty. Od razu cię polubili i przyjęli do naszego wąziutkiego grona przyjaciół. Zostałeś zaproszony na jutrzejszy koncert w Stodole. Resztę wieczoru spędziliśmy u mnie w mieszkaniu, siedząc na kanapie przed kominkiem.
Dzień ósmy...
Przygotowywałeś mnie do występu. Przez cały dzień. Dotrzymywałeś mi towarzystwa i podtrzymywałeś na duchu. Spełniałeś każdą moją zachciankę, nawet tą najmniejszą i najgłupszą. Nie odstępowałeś mnie na krok. Pilnowałeś jak oka w głowie. Ostatnia kapela, która przed nami grała była świetna, lecz to ty mi kazałeś dać czadu i tym swoim promiennym uśmiechem zachęciłeś do działania. Tak jak powiedziałeś, starałem się być jak najlepszy. Dla ciebie. Ze względu na twoją zachciankę. Czułem się cudownie stojąc na scenie i wpatrując w ciebie. Wszystko co robiłem w tamtym momencie robiłem dla ciebie. Kiedy występ się skończył nie poszliśmy z resztą zespołu opijać sukcesu. Wróciliśmy razem do twojego przytulnego mieszkania. Było jak w bajce... Słowa, które szeptałeś, oszałamiały mnie na każdym kroku. I jak tu dla kogoś takiego nie stracić głowy? Dla ciebie? Powiedziałeś kocham. Byłem najszczęśliwszy na świecie odwzajemniając twoje uczucia.
Dziś nie minęło wiele czasu. Nadal jesteś przy mnie, a ja przy tobie. Mimo, że nie ciałem, a duchem. Chociaż łzy toczą walkę o miejsce na moich policzkach, nie poddaję się by znów cię ujrzeć, tylko na chwilę. Sekundę. Spędzić  ostatnie chwile razem. Ten tydzień i jeden dzień pamiętam jakby to było zaledwie wczoraj, a minęło już tyle lat. Tyle lat klęcząc nad twym grobem.

3 komentarze:

  1. Wow brak mi słów..naprawdę bardzo mi się podobało : ) A czytając zakończenie na chwilę zapomniałam jak się oddycha : D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę piękne opowiadanie, nie umiem nic więcej powiedzieć. Chociaż przyznam, że na końcu łezka mi poleciała :). Pozdrawiam Yuu

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz widzę, że lubujesz się w króciutkich OneShotach, i nie ma w tym nic złego, żebyś nie pomyślałam że na Ciebie napadam. Ale tutaj na przykład to pasuje. Jest krótko ale ma się wrażenie, że zostało wszystko opisanie, nic nie jest pominięte. Jest tak jak być powinno. I ten podoba mi się dużo bardziej, niż "Powrót". Ma w sobie jakąś magię, no i końcówka. Zakończenie jakiego nie można się było spodziewać. Na początku prosto, nie wylewasz z siebie emocji, to też można zauważyć. Ale taki masz styl i tego nie zmieniaj, bo to twoja wizytówka ;) W tej zwięzłości słów tkwi pewna moc ^^

    OdpowiedzUsuń