sobota, 12 listopada 2011

9. Pamiętnik licealisty

Powoli otwieram oczy czując nieznośny ból głowy. Oślepiające światło wdziera się przez moje powieki dostarczając dodatkowych zmartwień. Udało się,ale... Gdzie ja jestem? Na pewno nie w swoim pokoju, domu rodziców ani nawet internacie. A więc gdzie? Dlaczego tu jest tak biało? Dlaczego tu w ogóle jestem? Dlaczego wszystko mnie boli, a przede wszystkim głowa?
Uchyliłem szerzej powieki, uniosłem się na łokciach i rozejrzałem do okoła. Przeraziłem się. Leżałem na łóżku o białej pościeli, obok stała kroplówka, a ja byłem z nią połączony i przy okazji do jakieś maszyny. Nawet nie wiem co to jest i czemu to służy. Po drugiej stronie stała szafka nocna, a na niej wazon ze świeżymi kwiatami. To były białe lilie i jedna czerwona róża odznaczająca się na tle reszty. Całe pomieszczenie było sterylnie białe, jak na złość. Na jednej ścianie widniało wielkie okno od podłogi do sufitu zajmując prawie całe miejsce. Teraz już wiem gdzie jestem, chyba. W szpitalu, a dokładniej w skrzydle szpitalnym mojej szkoły. Ale dlaczego i w jakim celu? Nagle spostrzegłem jak coś się rusza na moim posłaniu. Dopiero teraz zauważyłem blond czuprynę, która co chwila się poruszała. Jeszcze jeden ruch i ów głowa podniosła się ukazując parę błękitnych oczu. Jak też zdążyłem zauważyć ową osobą był Arisa... Niech to szlag. Nadal nic nie rozumiem. Co ja robię w szpitalu i co on robi przy moim łóżku siedząc nie wiadomo ile? Patrzył na mnie wielce zdziwiony, przerażony, ale i szczęśliwy. Po chwili uśmiechnął się i rzucił na mnie ściskając chyba z całych sił.
-Puszczaj mnie idioto, bo zaraz mnie udusisz! - zawarczałem. A co będę się w czułości bawił, jak do kurwy nędzy nie wiem co, jak i gdzie.
-Przepraszam, nie powinienem. Tak się o ciebie martwiłem.
-A właściwie to co się stało, bo już nic nie rozumiem, ani nie pamiętam?
-Ano. Od czego tu zacząć...
-Od początku głąbie. - "Nie no, zaraz stracę cierpliwość do tego patałacha, ale jak się tak głębiej zastanowić to jest uroczy kiedy udaje, że myśli."
-No to tak. Tylko już się na mnie nie gniewaj, proszę. No bo, byłem sobie w pokoju i odrabiałem lekcje, tylko się nie śmiej. Tak, robiłem zadania domowe. Zastanawiałem się gdzie jesteś, bo chciałem z tobą porozmawiać i poprosić cię o pomoc w literaturze. Nie wiedziałem gdzie jesteś, więc postanowiłem cię poszukać, wychodząc z pokoju szybko i mocno otworzyłem drzwi i wtedy nimi dostałeś. Od dwóch tygodni leżałeś nieprzytomny... A właśnie, powinienem iść po lekarza! Jaki osioł ze mnie...
-Nie, czekaj. - "Co to ma znaczyć? Czyli, że tego wyjazdu nie było? Nie jesteśmy parą? Nie było tego wszystkiego co widziałem?" -  Mam pytanie, czyli żadnego wyjazdu nie było? Nie widziałem się z Toru? - pominąłem fakt, że byliśmy ze sobą w związku jak i mój kuzyn z Kiyo.
-O czym ty mówisz? Leżałeś tu przez całe dwa tygodnie, więc nic wydarzyć się nie mogło.
No i stało się. To tylko moja chora wyobraźnia płata mi figle. Może chciałbym żeby takie coś miało miejsce, ale wątpię w to, aby me marzenia się ziściły. Opuściłem głowę, odwróciłem się i utonąłem w miękkiej poduszce. Arisa chciał mnie przytulić chyba na pocieszenie, a ja się tylko odsunąłem jak najdalej, aby nie mieć z nim styczności. To było dla mnie za trudne. Przecież ja mu nic nie powiem, jestem zbyt wielkim tchórzem. Jestem tylko tchórzem. Chłopak wyszedł zostawiając mnie samego. Rzucił tylko krótkie"cześć". Może jeszcze przyjdzie, kto wie. Jednak chcę być na razie sam. Po policzku spłynęło mi kilka łez i ufniej wtulając twarz w miękki puch usnąłem.
Nazajutrz gdy tylko się obudziłem odwiedził mnie doktor i zrobił wszystkie badania. Stwierdził, że jak dobrze się czuję to jeszcze dzisiaj mnie wypuszczą, ale będę musiał przychodzić codziennie na badania kontrolne. Jeszcze nikt mnie nie odwiedził, a dochodziło południe.
"Pewnie wszyscy siedzą w szkole i się uczą. Nawet na przerwie nie opłaca się przyjść, bo nawet nie zostaną pięciu minut. Czym ja się przejmuję."Z własnych rozmyślań wybudził mnie powiew świeżego powietrza. Potrząsnąłem lekko głową i ujrzałem dziewczynę. Nawet nie zauważyłem kiedy weszła. Popatrzyła niepewnie na mnie i usiadła na krześle obok mojego łóżka.
-Cześć, jestem Synthia.
-Um, Arthur. Wybacz ale nigdy cię tu nie widziałem. Chodzisz do tej szkoły?
-Tak, jestem nowa. Chodzę do drugiej klasy i właśnie skończyłam lekcje dlatego tu jestem.
-To znaczy, że jesteśmy razem w klasie.
-Serio?
-No, ja też do drugiej chodzę. Ale już lekcje skończyliście?
-Tak, wcześniej nas zwolnili, bo jakaś rada jest. Nawet się na tym nie znam.
-A dlaczego tutaj przychodzisz?
-Trafiłam w sumie tutaj przez przypadek. Zdarłam sobie kolano i trzeba było je odkazić, wtedy zobaczyłam ciebie. Wydałeś mi się taki smutny. Dowiedziałam się, że jesteś nieprzytomny od urazu w głowę. Później widziałam jak taki chłopak do ciebie przychodzi... On się chyba nazywa Arisa, nie pamiętam jeszcze wszystkich. Przynosił ci kwiaty, rozmawiał z tobą i trzymał za rękę. Ciągle przepraszał i mówił, że to jego wina. Dzisiaj nie przyszedł, więc postanowiłam do ciebie zajrzeć.
-Tak, dziękuję. - zastanawia mnie jedna rzecz. Skoro nie przychodziła wcześniej, to skąd wiedziała co robił chłopak odwiedzając mnie?
-A jak się czujesz? Nie potrzebujesz czegoś?
-Nie dziękuję, dobrze. Mam do ciebie prośbę. Czy moglibyśmy razem wrócić do internatu?
-Jasne, to przebierz się i poczekam na zewnątrz.
Wyszła zostawiając mnie samego. Miła dziewczyna jakby nie patrzeć. Wydaje się być sympatyczna. Ciekaw jestem, dlaczego Arisa codziennie przychodził skoro nic nas nie łączy. Mógł sobie mnie olać i pozostawić na pastwę lekarza i pielęgniarki,a nie jeszcze sobie głowę zawracać odwiedzinami, mimo że byliśmy przyjaciółmi i współlokatorami. Już sam nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, to po prostu mnie przerasta.
Ubrałem się, spakowałem, odwiedziłem przy okazji toaletę i byłem gotowy do wyjścia. Przy wyjściu ze skrzydła szpitalnego spotkałem Synthie. Powoli szliśmy w stronę szkoły. W drodze do internatu zauważyłem moich znajomych z kilkoma nowymi twarzami. Siedziała tam jeszcze zielonowłosa dziewczyna i chłopak o ciemnych, długich do ramion włosach. Jego skądś kojarzę. Niemożliwe. Czy to nie jest czasem ta sama osoba ze snu? Stanąłem i wpatrywałem się w scenkę jaką prezentował Arisa z nową dziewczyną. Ona się do niego tuliła, a on na to wszystko pozwalał i jeszcze się śmiał w najlepsze, czasem to przez przypadek dotykając jej dłoni. Nie wytrzymałem. Rozryczałem się, upuściłem torbę i pobiegłem do internatu. Blondyn i reszta przyjaciół chyba musiała to zobaczyć, bo chłopak zaraz ponaglany przez kolegów pobiegł za mną. Biedna Synthia, co musiała sobie o mnie pomyśleć. Mam nadzieję, że się do mojej osoby nie zraziła. Jutro jej wszystko wytłumaczę na lekcjach. Biegłem ile sił w nogach byleby tylko jak najszybciej znaleźć się w pokoju. Czułem się upokorzony, oszukany. Pokonałem ostatni korytarz i wbiegając w ostatni zakręt wpadłem na kogoś, a raczej w czyjeś ramiona. Podniosłem wzrok i ujrzałem mojego stałego prześladowcę z trzeciej klasy. Nicolas.
- Atrie-chan. Co cię sprowadza w moje ramiona? Ojej,czemu płaczesz? Mnie zawsze możesz powiedzieć.
Uśmiechnął się lubieżnie i bardziej przysunął do mojego bezwładnego ciała obejmując w pasie. Wtedy kiedy trzeba, moje ja nigdy się nie uruchamia. Po policzku zlewało mi się coraz więcej łez. Czemu akurat dzisiaj?
-P..Puść mnie. - szepnąłem.
-Co mówisz aniołku? Nie słyszę cię.
Nie mogłem już nic z siebie wydusić. Zauważyłem jak jakaś postać wyłania się zza zakrętu i staje naprzeciw nas.
-Puść go! - to był Arisa. A któż by inny.
-O, wielki bohater się znalazł. A jak nie, to co mi zrobisz?
Nawet nie odpowiedział odciągając mnie od niego i rzucił z pięściami na mojego oprawcę. Upadłem na ziemię. Zacząłem powoli się podnosić, ale nie było mi dane wstać. Bójka się już chyba skończyła, a teraz przyjaciel klęczał obok mnie i przytulał do swojego ramienia, pozwalając się wypłakać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz