niedziela, 19 lutego 2012

6. One shot. Panicz Hideki Ryuuga


          Codziennie, przechadzając się uliczkami miasta, pragnę jak najszybciej znaleźć się w posiadłości. Zawsze czekam do godziny siedemnastej, by móc napić się Earl Grey'a i w spokoju ułożyć swoje myśli. W tym czasie najczęściej sięgam po znanego mi od deski do deski "Hamleta" lub wsłuchuję się w utwory Musorgski'ego, sączące się z gramofonu. Często zastanawiam się, dlaczego trudno jest pogodzić przyjemne z pożytecznym i na domiar złego, dodatkowo z obowiązkami. Po raz wtóry czytając Shakespeare'a udaję zmęczenie i lekkie przysypianie. Wtedy to Michael, mój lokaj, z dezaprobatą delikatnie kręci głową i głaszcze mnie po policzku. Otwieram oczy i napotykam wtedy jego wzrok. Wystarcza jedno skinienie mojej głowy, a on bez cienia grymasu na twarzy zanosi mnie w moje komnaty. Czekam aż mnie rozbierze i umyje.  Robiąc to, przez cały czas unika kontaktu wzrokowego. Zostaję na nowo ubrany i ułożony do snu. Nigdy nie cierpiałem tego momentu, kiedy gasi światło. Zostawia mnie samego. Michael zdmuchnął wszystkie płomienie oświetlające mój pokój, prócz tej, przy samym łóżku. Podszedł do niej z gracją, schylił się i gdy tylko chciał ją zgasić momentalnie wychyliłem się do niego, złapałem za nadgarstek i pociągnąłem w swoją stronę. Spojrzał się na mnie zdumiony i szepnął ciche "Panie...?".
-Zostań... - poleciłem krótko. Lokaj stał, jakby przez chwilę się zastanawiał w końcu kapitulując.
-Ale tylko na chwilę. - od razu zastrzegł i z diabolicznym uśmieszkiem jednym podmuchem powietrza zgasił ostatni płomień, który oświetlał całe pomieszczenie. Ogarnęła mną ciemność i nim się spostrzegłem, dałem się zanieść w silne objęcia mojego prywatnego Morfeusza.
            Poczułem miłe łaskotanie na twarzy. Otworzyłem powoli oczy. Pierwszym co ujrzałem, był oślepiający blask, który szybko ustał. Podniosłem się do siadu, ziewnąłem zakrywając dłonią buzię i przeciągnąłem się rozprostowując choć trochę zastałe kości. Porozglądałem się chwilę, przyzwyczajając oczy do porannego światła. Nigdzie nie mogłem zarejestrować obecności Michael'a, co mnie trochę martwiło. Zawsze kiedy się budziłem, stał z tacą przy moim łóżku i podawał mi filiżankę zielonej herbaty. Jednak zaniepokoił mnie pewien fakt... Skoro jego tu nie ma, to kto zasłonił okna? Nie dane było mi skończyć dumanie, gdyż do mojej sypialni wkroczył nikt inny, niż wspominany w moich myślach osobnik. Łypnąłem na niego oskarżycielsko. On natomiast z zadziornym uśmiechem podszedł do mnie, wręczył mi poranną herbatę i zapytał:
-Jak się spało?
Uśmiech nadal błąkał mu się na ustach, lecz nie skomentowałem tego. Ani również tego, że nie było go, gdy się obudziłem. Upiłem łyk herbaty i poprawiłem się na łóżku. Oddałem filiżankę po jej opróżnieniu i dopiero wtedy podniosłem na niego swój wzrok.
-Michael, odsłoń okna. - syknąłem w jego stronę. - Powinieneś był już dawno to zrobić. - skroń jakby mu drgnęła. W końcu ruszył się z miejsca i wpuścił do pokoju trochę światła. - Otwórz jeszcze okno.
-Tak, mój panie. - po wykonanej czynności posprzątał pospiesznie po herbacie i wyszedł z pokoju. Po kilku dłuższych chwilach wrócił z moim dzisiejszym strojem i jak gdyby nigdy nic zaczął mnie szykować do dzisiejszego dnia.
-Jakie zajęcia na dzisiaj? - spojrzałem na niego wyczekująco.
-Lekcja francuskiego, jazda konna, lekcja fortepianu i historia muzyki. - odpowiedział nie przerywając wykonywanych czynności. Jęknąłem w duchu i prychnąłem dosyć donośnie, na co Michael spojrzał na mnie pytająco.
-Czy coś nie tak, panie?
-Nie, wszystko w porządku. Dziękuję. - i pospiesznie wyszedłem z sypialni, schodząc na dół. Pokonując tyle znanych mi korytarzy i osób, które wykrzywiały twarze w dziwnych grymasach na obrazach, w końcu dotarłem do gabinetu. Zacząłem przeglądać i porządkować papiery, co jakiś czas zerkając na zegarek by nie spóźnić się na zajęcia. Przekładałem co rusz mniej ważne papiery, aż w końcu trafiając na pewien zwitek. Powoli go otworzyłem, nie wierząc własnym oczom. Uśmiechnąłem się delikatnie na widok swojego szkicu, na którym widniał Michael siedzący przy stoliku do kawy z książką w ręce, okularach na nosie. Wyglądał ni to na zaczytanego, ni to na zamyślonego. Kiedy usłyszałem ciche pukanie, szybko odłożyłem rzeczy na swoje miejsce i zwróciłem się w stronę ciężkich drzwi.
-Wejść. - odparłem chłodno i usiadłem za biurkiem. Do pomieszczenia wszedł lokaj, a za nim panna Rosswelt. Skinąłem mężczyźnie głową i nisko skłoniłem się nauczycielce. - Dzień dobry. Przejdźmy może od razu do biblioteki, jeśli pani pozwoli.
            Po raz kolejny tego samego dnia mijałem tak dobrze znane mi korytarze, nigdzie nie mogąc znaleźć Michael'a. W końcu skapitulowałem i znów trafiłem do swojego pokoju. Pospiesznie chwyciłem za pergamin, pióro i usiadłem na parapecie, wpatrując się w kwitnące drzewa wiśniowe za oknem. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, usłyszałem ciche pukanie do drzwi, a następnie ujrzałem przy nich Michael'a.
-Jak będzie mnie panicz potrzebował, proszę zadzwonić. - jak zawsze, codzienna śpiewka. Zbyłem go nieokreślonym gestem ręki chcąc być jedynie sam na sam, ze swoimi przemyśleniami. Po tym jak wyszedł z pokoju, ułożyłem pergamin na kolanach, umoczyłem pióro w czarnym jak węgiel atramencie i zatopiłem się we własnych myślach, kreśląc słowa na papierze:

Jesteś, i cię nie ma
Jak zaschnięte róże
Złożone w starej księdze.
Pośród szumu drzew,
Doszukuję się oznak ciebie.
Czyżbym był nieokiełznany?
Powiedz mi to sam, promieniu
Słoneczny zbywany przez chmury.
Czyżbym był zatopiony,
W smutkach otchłani?
Powiedzcie mi to same, liście
składanie w ofierze.
Mogiła z was powstaje...
Niczym jest mój smutek,
Do waszej codzienności.


            Potarłem skronie. Odłożyłem wszystko obok siebie i chwyciłem za dzwoneczek, zalegający na parapecie. Zadzwoniłem nim, a Michael szybko się pojawił. Zamknął drzwi za sobą i skłonił się. Zszedłem z parapetu podchodząc do niego.
-Prowadź.
Zaraz po wyjściu z mojej sypialni udaliśmy się do ponownie biblioteki. Tam dosyć szybko minęły mi lekcje francuskiego i historii muzyki. Nim się spostrzegłem, byłem również po przejażdżce na Adonisie, czarnym ogierze. Jeżdżąc na nim mam wrażenie, że jestem panem i władcą całego świta. Niezależnym od niczego. Miło było poczuć ten wiatr we włosach, szczypiący w oczy piasek i wysłuchać lirycznego śpiewu ptaków. Po powrocie i odświeżeniu się zszedłem do salonu, gdzie czekała na mnie podana już herbata i siedząca w fotelu przy kominku panna Elizabeth. Uśmiechnąłem się wymuszenie i zająłem miejsce naprzeciwko niej, od razu chwytając za herbatę.
-Co cię do mnie sprowadza, moja droga? - zapytałem się najuprzejmiej jak tylko potrafiłem. Ona zerkała na mnie kątem oka i popijała powoli swoją bawarkę, podjadając co chwila biszkopciki. Przez cały czas trwaliśmy w ciszy, ani ona, ani ja więcej się nie odezwałem. Nie było takiej potrzeby, a ja się na to godziłem. Tak więc miałem pełną kontrolę nad sytuacją.
            Codziennie przeżywam swoje Być, albo nie być... . Codziennie w niezbyt zmienionej postaci. Czy można powiedzieć więc, że bratam się z codziennością Hamleta?  Wydaję mi się, że co dzień spoglądam w czarne oczodoły, zamieszczone w czaszce dzierżonej przez moje ręce.
            Po spotkaniu z Ofelią, pod postacią Elizabeth, udałem się do swoich komnat. Znowu, jakby to z przyzwyczajenia chwyciłem za leżącą na fotelu książkę, zaledwie wczoraj czytaną i jak zwykle zagłębiłem się w lekturze. Przynajmniej próbowałem. Zadziwiające, jak idealnie mogę dopasować każdego bohatera do swojej rodziny i osób, które przewijają się przez ten dom. Chyba jedynie Michael wydaje mi się być mi najbliższy, lecz mam nad nim całkowitą kontrolę...
I znów to samo. Michael przy moim boku. Podana herbata, długa rozmowa z nim, przerywane czytanie dramatu, udawane znużenie, zaniesienie do łóżka i zasypianie obok niego. Następnie o poranku, znów ten sam schemat dnia, co zawsze. Że mnie, ani jemu się to nie nudzi. Nie nudzimy się sobie nawzajem. Błędne koło, w którym zatopiłem się kompletnie, bezuczuciowo.
            Mój świat, coś czym władam, ale jednak nie mam pełnej kontroli i od niechcenia egzystuję. Coś mi przeszkadza, coś odgórnie zaplanowanego. Postuluje między odłamami kulturowymi. Poezja, muzyka... Bliskie memu sercu, ale w większości rozwijane nie z przyjemności, tylko przez plan. Właśnie tak. Bo jak wytłumaczyć to, że grając Bach'a, muszę pilnować jego narzuconych zasad, a nie mogę pomuzykować? Tak, jak ja osobiście odczuwam jego utwory? Albo pilnować się przy nauczycielu, by nie dostać nagany za złą interpretację? Tak jak ja odczuwam całą resztę... Jednak, mój świat. Mój mały świat, w którym się zamykam tworząc, jest czymś, nad czym mam kompletną władzę. Mogę panować tak, jak mi się podoba. Lecz dając tym samym swobodę rozwoju podmiotu. Moja twórczość jest właśnie takim elementem, który bezsprzecznie kontroluję, ale daję też jej czas na rozwój, nawet w najmniej oczekiwanych momentach. Kto by jednak pomyślał, że uda nam się usidlić siebie nawzajem?

3 komentarze:

  1. Zaraz, o ile nie zapomnę, napiszę o końcówce xD
    Fakt, troszkę podobne do tego anime, aczkolwiek ja go nie oglądałam. ;P
    No właśnie na lekcjach muzyka zawsze interpretowałam utwory, wkurzając nauczyciela XD
    Nie wiem, czy to zauważyłaś, że napisany przez panicza wiersz przypomina wizualnie kota xD Do "księdze" są uszy, dalej głowa, szyja, a od "powiedzcie" są ręce... teraz to chyb a ja nad interpretuję, albo mam zbyt wybujałą wyobraźnię.
    Co do końcówki, to wydała mi się tak podobna do jednego z moich rozdziałów, że musiałam to sprawdzić i rzeczywiście:"Kto by pomyślał, że uda mi się... uda nam się usidlić siebie nawzajem." xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, zapomniałam!
      Będę musiała poważnie pomyśleć o ochronie xD Teraz naprawdę nie będzie już źle - tylko lepiej. Powolnymi krokami zbliżam się też do końca (albo szybkimi, bo jeszcze ze 3 rozdziały zostały... chyba ^^')

      Usuń
  2. Przez moment miałam konkretne zmieszanie...
    "czy ja czytam Kuroshitsuji? a nawet jeśli... to jak to możliwe skoro jestem na blogu Riri?"
    I lokaj imieniem Michael okazał się być ulgą, choć nadal myląca jest postać Elizabeth, która (dzięki bogu) jest cicha u Ciebie. Więc tak, znajduję się tu gdzie powinnam.
    Mylący shot, serio. Oglądałam Kuroshitsuji i chyba tylko, dlatego odrazu pomyślałam o Cielu i Sebastianie. Uważam, że niektóre anime jednak dają jakiś tam pogląd na życie...
    Ale nie o tym!!

    Shot jest... A bo ja wiem? jak na szóstą godzinę, ciężki
    Dużo metafor, słownictwa, które niestety rzuca się w oczy, bo w końcu nie na codzień, ktoś mi mówi o jestestwie :)
    Ale na szczęście zrozumiałam wszystko i tylko zastanawia mnie fakt, czy to wszystko nie miało być spekulacjami do wątku głównego a końcówka miała nam podrzucić pod nos gotowca mówiącego "dobrze myślałeś czytelniku"
    Nah, mimo wszystko fajne :]

    OdpowiedzUsuń