sobota, 29 września 2012

3. Zrozumiałeś?



Zamknięte osiedle za bramami. Chodzący po ogrodzie ochroniarz z latarką. Lampy uliczne ledwo się palą. Dwaj mężczyźni przechodzący przez uchylone drzwi na teren i idący alejkami w ogrodzie.
-Czemu to robisz? - zapytał się starszy z nich z futerałem na plecach.
-Nie będziesz przecież siedział samopas u siebie, a poza tym ja też mieszkam sam. W dodatku miło będzie znowu spędzić razem trochę czasu. - ostatniego zdania nie dopowiedział. I tak nie zostałoby usłyszane. Blondyn wyciągnął klucze od mieszkania i otworzył drzwi, przez które się szybko prześlizgnęli. - Wiesz gdzie jest łazienka, jak chcesz to idź się odświeżyć. Ja zrobię coś do jedzenia.
Ciemnowłosy zniknął w pomieszczeniu na końcu korytarza, a drugi chłopak przeszedł do kuchni. Zajrzał do lodówki, która prawie zionęła pustkami. Znalazł jednak kilka plasterków szynki, sera, a nawet świeżego pomidora i masło. Wyciągnął wszystko na blat, wstawił wodę w czajniku elektrycznym i wsypał do dwóch kubków kawę. Zrobił kilka kanapek i z jedną z nich w zębach zalał gorącą wodą naczynia. Postawił duży talerz z jedzeniem, dwa napoje na blacie i usiadł po jego drugiej stronie. Jadł powoli nie zauważając gościa wchodzącego do pomieszczenia w samych spodniach i ręcznikiem zarzuconym na ramiona. Zwrócił na niego uwagę dopiero wtedy, gdy mokre kosmyki jego włosów połaskotały go w szyję.
-Ładnie wygląda. O, kawa. Dzięki. - siadając posłodził napój kilkoma łyżeczkami cukru. Jun pokręcił głową na ten widok i przysunął talerz bliżej gościa, który poczęstował się od razu jedną kanapką wtapiając w nią swoje zęby. Po chwili popił wszystko gorącą kawą i soczyście zaklął, kiedy poparzył się w język. Blondyn zabrał talerz i wrzucił go do zmywarki. Usiedli  na kanapie obok siebie w salonie. Jun podciągnął nogi na mebel i spojrzał się wyczekująco na gościa.
-Czyli to nie było zaproszenie czysto towarzyskie, prawda? - chłopak skinął wymijająco głową.
-Masz szansę się wygadać i dobrze mnie znasz, że nie będę cię potępiał za coś, co już zrobiłeś. Nie ma sensu płakać nad rozlanym już mlekiem. - dodał po chwili wahania.
Shane usiadł wygodniej, zagłębił się bardziej w oparcie kanapy i spojrzał nieobecnym wzrokiem najpierw na ścianę, a później na Jun'a.
-Od czego by tu... - zaczął i poczuł jak chłopak kładzie mu rękę na kolanie i lekko je ściska. Posłał w jego stronę nerwowy uśmiech i w końcu powiedział. - Wyrzucili mnie z pracy, nie miałem za co opłacić szkoły i w końcu musiałem z niej zrezygnować. To był dla mnie cios, wielki. Nie chciałem opuszczać murów Akademii, tak samo jak ciebie. - Jun wciągnął głęboko powietrze przez lekko zaciśnięte wargi i minimalnie przybliżył się do swojego rozmówcy. - Ale jak już wspomniałem, byłem zmuszony. Jak wiesz, nie tylko pałałem miłością do klasyki, ale też i do cięższego brzmienia. Od dziecka praktycznie grałem na gitarze, jak mnie nie przyjęli do muzycznej właśnie na nią, dostałem propozycję nauki gry na waltorni i w końcu się zgodziłem, ale nigdy nie przestałem grać. Raz w miesiącu spotykałem się z profesorem i razem z nim grałem. To było wręcz wspaniałe, ale tak samo jak nie potrafiłem zrezygnować z gitary, tak też później zakochałem się w horn'ie. To była moja druga instrumentalna miłość. No i zaczęły się moje problemy finansowe. Tułałem się dosłownie wszędzie, po jakiś spelunach, aż w końcu spotkałem niepełny w składzie zespół, który potrzebował gitarzysty. W ten sposób zacząłem z nimi grać i zostałem liderem całej grupy. I dzisiaj był nasz debiut. Ale żeby do niego doszło potrzebowaliśmy pieniędzy. Nawet nie wiem jakim cudem, ale zacząłem sprzedawać swoje ciało. Później trafiłem na Travis'a, zostałem z nim i on zaoferował nam koncert. Morion jest jego klubem i potrzebował czegoś dobrego na otwarcie. Zgodziłem się, ale w końcu coś, za coś. Nie przestałem być dziwką tylko dlatego, że nie miało mnie wiele osób. Zostałem szmatą Travis'a, ale dzisiaj wieczorem spłaciłem swój dług i mam nadzieję, że więcej go nie spotkam.

***

-O Boże. - szepnąłem i uczepiłem się Shane'a.
-Ej, to nie jest takie straszne, na jakie wygląda, naprawdę. - przytulił mnie, a ja w końcu poczułem, że jestem w odpowiednim miejscu, czasie i z osobą, której od dłuższego czasu brakowało mi wręcz jak tlenu.

***

-Zabiję gnoja! Znajdę i zabiję! - wywrzeszczał mężczyzna ubrany w grafitowy garnitur i patrzący przez oszkloną ścianę na wnętrze swojego klubu. - Jeszcze raz, jak on wyglądał?
-Wysoki i szczupły, blond włosy do ramion, niebieskie oczy, wystające kości policzkowe, ubrany dosłownie cały na czarno, szefie.
-To wciąż za mało. - mężczyzna denerwował się coraz bardziej.
-Ale nic więcej nie wiemy. Wyglądało to w dodatku tak, jakby się znali od naprawdę długiego czasu.
-Wyjdź. - chwila ciszy, pachołek nie poruszył się ani o milimetr. - Wynocha!

***

-Chcesz wpaść wieczorem na próbę? - zanim zdążyłem się porządnie rozbudzić, padło pytanie od Shane'a.
-Dzień dobry. - zaśmiałem się pod nosem. - Skoro mnie tam zapraszasz i zabierzesz ze sobą, to w porządku. - spojrzałem przez okno. Delikatne promienie słońca pomiędzy koronami drzew, którymi porusza wiatr.
-To idź się ubrać. Zjemy na mieście, bo nie masz już nic w lodówce, a potem zabieram cię do starej fabryki.
Założyłem czyste ubrania na siebie, wsunąłem stopy w buty i schowałem portfel do kieszeni razem z kluczami na łańcuszku. Na głowie wylądowała czapka, którą Shane tam umieścił i wyszliśmy z mieszkania.
-Kawy, kawy, kawy, kawy... - jęczałem. - Potrzebuję kofeiny, bo ze mną nie wytrzymasz całego dnia.
-A kto powiedział, że mam zamiar spędzić z tobą cały dzień? - zaśmiał się i przyciągnął mnie bliżej siebie, po czym objął ramieniem dalej lekko się uśmiechając. Łypnąłem na niego.
-Ja tak mówię. - odparłem. - Nie widzieliśmy się kawał czasu i trzeba to nadrobić. Minęliśmy kawiarnię, z której ładnie zapachniało świeżo mieloną kawą i pieczywem. Chwyciłem chłopaka za rękę, zakręciłem się wokół własnej osi i pociągnąłem go do środka. Dopiero wewnątrz puściłem jego dłoń i podszedłem do lady zamawiając dwie kanapki z łososiem, muffinki czekoladowe i kawy. Po zapłaceniu i odebraniu zamówienia podążyłem do stolika, przy którym siedział Shane. Zajęliśmy się zjadaniem późnego śniadania pogrążeni w przyjemnej ciszy, przerywanej co jakiś czas siorbaniem gorącej kawy i chichotem. Zerkaliśmy na siebie od czasu do czasu w upewnieniu się, czy to nie jest przypadkiem sen. Ale jednak to była rzeczywistość, najprawdziwsza i jedyna w swoim rodzaju.

ending : Ludvig van Beethoven - uwertura koncertowa "Coriolan"

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. No, a teraz bez paniki mogę odpisywać. xD
      Travis się chyba bardzo zdenerwował... W końcu nikt mu nigdy:
      - tak nie dowalił, ostatecznie zostawiając po spłaconym długu (Shane)
      - nie odebrał tego, co w jego mniemaniu zawsze jego będzie (Jun).
      Lejta się, chłopaki, lejta! Dzisiaj mamy wasz dzień, więc sprawcie kobietom pociechę ;3 Załatwię kisiel... albo budyń ;3
      Cudeńko. ;3

      Usuń
  2. Travisowi nie spodobało się, że jego zabaweczka, zwiała mu sprzed nosa. Nie pójdzie z nim tak łatwo, jak wydaje się Shane'owi.
    Wspólne mieszkanie zapowiada się bardzo interesująco. Odżyją stare wspomnienia, marzenia pomiędzy Junem, a Shane'm. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Halo, halo. xD Zapraszam na rozdział. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiadamiam o nowym rozdziale ^^

    OdpowiedzUsuń